Dziś w planach Mamma Mia, jutro kolejne trzy filmy, na dniach więc trochę nowości i kolejny książkowy kryminał. Ale póki co jeszcze jedne staroć. Jeżeli chodzi o kino gangsterskie to chyba najbardziej genialne klimaty udało się uchwycić Scorsese, portretując włoską mafię działającą w Stanach. Myślimy od razu: Robert De Niro i on też właśnie pojawia się w Prawie Bronxu, choć paradoksalnie nie w roli mafiosa. Sam stając za kamerą, wybrał dla siebie rolę kogoś, kto próbuje mafii się przeciwstawić. Scenariusz oparty jest na sztuce Chazza Palminteriego i on też gra rolę czarnego charakteru, lokalnego bossa, który uważa, że cała dzielnica powinna chodzić jak po sznurku na jego rozkazy. I w sumie nie chodzi tu nawet o jakiś przekręt, wojnę gangów, jakieś wielkie sprawy, bo mamy do czynienia raczej z dramatem, powiedziałbym nawet z odrobiną nostalgii. Gra idzie bowiem o dziecko, dziesięcioletniego Calogero, syna bogobojnego i uczciwego kierowcy autobusów (De Niro), któremu imponuje to, że może wejść w świat dorosłych. Tu nawet nie idzie o wybranie łatwej drogi, a nie ciężkiej pracy i uczciwości, a raczej o ludzkie ciepło, życzliwość, zainteresowanie, które chłopak dostaje od Sonny'ego. Chłopięca naiwność, podziw dla tych, którzy wydają się mieć nie tylko pieniądze, ale i szacunek wszystkich sąsiadów, stają się niestety pułapką mimo ostrzeżeń ojca. Sonny jednak nie jest tu jednoznacznie zły, on też chce dla chłopca tego co najlepsze, ale konflikt między mężczyznami, którzy pragną być wzorem, opiekunem, jest wyraźny. To raczej film o dorastaniu, a nie typowa historia gangsterska, środowisko jednak zostało fajnie zarysowane. Warto polecenia, szczególnie jeżeli ktoś nie lubi zbytniego epatowania przemocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz