piątek, 17 maja 2013

Jacek Piekara - Szubienicznik, czyli słuchamy tedy waści pilnie

Ponieważ jeden z konkursów trwa jeszcze do niedzieli, kolejny raz przypominam - zajrzyjcie do zakładki konkursy. Powoli ogarniam notatki, ale stwierdziłem, że mimo powrotu do domu z delegacji czasu wcale nie jest więcej, a raczej mniej (nawet Targi Książki muszę odpuścić). Ubocznym efektem różnych wyjazdów jest też odzwyczajenie się od tv, ale póki co do tego nie tęsknię (szczególnie do wiadomości). Dziś o książce (jednej z tych, które oddaję w konkursach). Piekara obok Komudy wyrobił sobie już trochę markę, ale dotąd najbardziej znany był z opowiadań o inkwizytorze Mordimerze. Po raz kolejny (m.in. po Charakterniku) próbuje się zmierzyć z powieścią czysto historyczną (bez elementów fantastycznych). I wiecie co Wam powiem?
Pan Jacek całkiem nieźle stara się oddać nam klimat życia w Rzeczpospolitej pod koniec XVII wieku, wciąż wplata w fabułę, w dysputy bohaterów jakieś detale, ale to może być dla jednych zaletą, a dla innych niestety wadą. Styl poprowadzenia nas w tej historii osadza się nie tyle na opisach i akcji, co na dialogach, które co i rusz przerywane są różnymi dygresjami. I znowu - dla jednych może to być smaczek (biesiadowanie, toasty i liczne wtręty to nie tylko ciekawostki, ale i wprowadzenie odrobiny poczucia humoru), a dla innych, coś nie do zniesienie, bo chcieliby poznać historię od początku do końca, a nie przerywaną co pół strony.

Zarys akcji: Jacek Zaremba, podstarości łęczycki, przybywa na dwór starego przyjaciela i zostaje poproszony o pomoc w rozwikłaniu pewnej sprawy. Otóż do stolnika Hieronima Ligęzy w krótkim okresie czasu przybyło kilku szlachciców twierdząc, że przybywają tam na jego osobiste zaproszenie (i mając na to dowód w postaci listów, w których obiecał im pomoc w ich sprawach). Tymczasem Ligęza żadnych listów nie pisał, żadnego z nich nie zna i zaczyna czuć się tak jakby ktoś uczynił go sobie zabawką w jakiejś skomplikowanej grze, czy intrydze. Obaj przyjaciele, próbują zatem dojść do prawdy, wsłuchując się w opowieści przybyłych gości. Cała ta intryga kryminalna prowadzi ich do...

Ano właśnie. I to jest kolejny feler powieści (i za zaletę uznają go tylko ci, którzy lubią czekać na kontynuację przygód swoich ulubionych bohaterów) - okazuje się, że powieść urywa się w momencie gdy tak naprawdę jeszcze niewiele wiemy. Konia z rzędem temu, kto na okładce w księgarni, albo w materiałach promocyjnych znajdzie wyraźną informację, iż nie jest to niezależna powieść, tylko część pierwsza większego cyklu... 
Na plus - użyty w dialogach język, barwne opisanie zachowań, poglądów i sposobu myślenia o świecie polskiej szlachty. To może trochę drażnić, gdyż trudno przyjmować z przyjemnością bajdy o swych rzymskich korzeniach, dywagacje o zbrodniczym narodzie żydowskim, czy też o chłopach, których Bóg zsyła na ziemię jedynie po to by służyli pokornie i zginali grzbiet przed lepszymi od siebie. Pan i cham - oto jak widzą oni porządek świata i wierzą, że nigdy się to nie zmieni (dociekliwi znajdą też inne smaczki, np. o tym jak szlachta myśli o pederastii). Nawet jak nas to wszystko bawi, drażni, męczy - trzeba przyznać, że też i zaciekawia. Właśnie to tło historyczno-kulturowo-społeczne, te wszystkie detale stanowiły o tym iż trudno było się od książki oderwać. W ich rozmowach, narzekaniu na upadek obyczajów i wartości, już przeczuwamy zbliżającą się klęskę ich świata...
           
Cóż - ja pewnie będę szukał dalszych losów bohaterów opisanych przez Pana Piekarę, ale przyznam że jednak oczekiwałem czegoś żywszego, bardziej wciągającego. Tu opowieść snuje się powoli, a docenią to pewnie głównie ci, którzy lubują się w dawnym języku, w detalach, umiłowali sobie dawne dzieje Rzeczpospolitej i szlachecką wolność.
Przypominam - tu można zerknąć do książki, a u mnie można ją wygrać!

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Otwarte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz