piątek, 31 października 2014

Drwal - Michał Witkowski, czyli luje, prochy i podobno kryminał

Ciekawostka - notka numer 1400.
Kończę październik kontynuacją klimatów kryminalnych. I obiecuję ciąg dalszy! W końcu "Gniew" już na ukończeniu (b. się podoba), a jeszcze kilka smaczków czeka na stosie. Ale dziś rzecz starsza i bardzo specyficzna. I znikam do niedzieli - dopiero wtedy rozstrzygnięcie i dalszy ciąg konkursu. 
Tak naprawdę moim zdaniem to nie jest kryminał, ale raczej zabawa konwencją i to średnio udana. Pal licho zagadkę i wątek kryminalny, tu bardziej liczy się klimat i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. To one są jedyną siłą tej książki, stanowią o jej oryginalności. Aby zwiększyć sobie jeszcze ten poziom autoironii, absurdu i smaczków opowieści pisarza przed 40, homoseksualisty i celebryty uciekającego przed sławą w głuszę, zapodałem sobie to w wersji audio (czyta sam autor).


Dodajmy, że czyta kiepsko, mimo, że to jego własny tekst, ale to tylko dodaje jeszcze więcej kolorytu. Przeczytać te wszystkie westchnienia do silnych "drwali" o mocnych dłoniach i takich sylwetkach, to jedno, ale usłyszeć je wypowiadane z odpowiednią intonacją - tego nic nie przebije. 
Jedno na pewno trzeba przyznać Witkowski pisząc o przygodach "Michaśki", czyli swojego bohatera, wrzuca tu na pewno w równej ilości samego siebie, jak i to jak postrzegają go ludzie, media, śmieje się z tego i jeszcze bardziej to przerysowuje. Tak jakby stwierdził: tak o mnie myślicie, tak sobie wyobrażacie co siedzi w mojej głowie? To proszę bardzo - pokażę Wam, że się nie mylicie. A piszcie o mnie co chcecie, ja sobie to pozbieram i wykorzystam w kolejnej książce. 

No dobra, przynajmniej kilka słów o zarysie intrygi kryminalnej. Późna jesień. Nasze kochane wybrzeże już po sezonie. Pusto, prawie wszystko pozamykane. Brud. Szarość. Nijakość. Żal i zgrzytanie zębami. Tylko dziwki, taksiarze i lokalna mafia. No i pisarz, który właśnie postanowił uciec od wielkiego miasta, zabiegania, lansu i zajmowania się pierdołami. Uciec w głuszę. A dokładniej do leśniczówki gdzieś na uboczu (bohatera bardzo interesują go samotni faceci z domkami na odludziu). I trochę "poborsuczeć". 
Odludzie, tajemniczy, milczący gospodarz, atmosfera zagrożenia. Nic dziwnego, że pisarzowi lekko udzieliła się ta atmosfera i zapragnął pobawić się w śledztwo - dowiedzieć się nieco więcej o mężczyźnie, który udzielić mu gościny. Prawdę mówiąc cała ta sprawa jakoś mało mnie wciągnęła i zainteresowała - tak naprawdę była ona jedynie tłem by pokazać w zabawny i ostry sposób kilkanaście postaci, miejsc i scenek, językiem, który daleki jest od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w "normalnych" kryminałach. Prochy, alkohol, ciągłe lustrowanie facetów w swoim otoczeniu by albo powzdychać do nich i wyobrażać sobie siebie z nimi w pewnych niedwuznacznych sytuacjach, albo znowu wyobrażać sobie co też taki jeden z drugim może (lub nie może) z kobitkami. Luje, pijaczki, lokalne dziwolągi, dewotki, plotkary i cwaniaczki. Taka lokalna społeczność w miniaturze po zmroku, gdy wszyscy ci "normalni śpią". Niektóre obrazki po prostu kapitalne (wynajmowanie pokoju na mieście, by wyciągnąć od babci informacje), inne niestety już mniej. 

Całość prawdę mówiąc traktuję jako ciekawostkę, ale trudno to moim zdaniem nazwać dobrą powieścią. Zbyt dużo tu chaosu, wygłupu, by całą akcję traktować jakoś bardziej poważnie. Witkowski na pewno ma dobry słuch językowy, talent do wyłapywania scenek z życia, ale to trochę mało jak dla mnie.
To takie Przygody Marka Piegusa, który jest o 25 lat starszy, lubi facetów i na cały świat (ten prowincjonalny) patrzy jak na skansen, który można jedynie obśmiać. Prawdziwy pisarz jest ponad to. Ale w końcu czasem trzeba zebrać materiał do powieści, prawda? I wtedy inteligenty człowiek musi się męczyć z takim zacofaniem, ciemnotą i głupotą, że aż w dołku go ściska i wciąż musi coś łyknąć, by świat wydał się bardziej znośny. 
Ile w tym pozy, gry z samym sobą i czytelnikiem? 

4 komentarze:

  1. Ja teraz czytam "Zbrodniarza i dziewczynę" i nie przypominam sobie, żeby jakaś książka tak mnie wymęczyła. Za dużo mnie w niej męczy i kłuje, m. in. nawiązania do innych książek Witkowskiego, czy nagród literackich. Książka określana jest jako kryminał, a wątek kryminalny, jak dla mnie, jest wątkiem całkowicie pobocznym, a ważniejsze jest to, do kogo w danym momencie wzdycha główny bohater.

    OdpowiedzUsuń
  2. czuję się ostrzeżony :) czy to kwestia wielkiego ego? braku pomysłu na pisanie czegoś innego?

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się wydaje, że jednak o to ego. Mam wrażenie, że autor próbował wepchnąć do tej książki wszystko, tylko nie wątek kryminalny. Ważniejsze było to, że główny bohater zakochuje się, a to w policjancie, a to we wszelkiej maści "lujach" (straszne słowo, które bardzo mi przeszkadzało). W książce najbardziej polubiłam... mordercę, który wyskakuje co jakiś czas jak przysłowiowy Filip, jakby na siłę chciał przypomnieć: "hop, hop, ja przecież jestem seryjnym mordercą, jestem ważny".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli trochę jak z Drwalem... A co do "luja" zgadzam się. Okropne, że ludzie, którzy podobno są tak wrażliwi na epitety i nietolerancję, sami bez żadnego problemu rzucają ocenami, za które powinno się dawać po gębie...

      Usuń