„Mówili o tym miejscu
Sala Śmiechu i nawet wtedy, sześćdziesiąt lat temu, nikt nie wiedział, skąd się
ta nazwa wzięła.
– To wyglądało jak
rzeźnia – powie dawny pracownik więzienia.
W podłodze między słupami
śmierci wyżłobiono rowek. Spływała nim krew zaraz po egzekucji i potem, gdy już
po niej sprzątano. – Tu, w rogu pomieszczenia, stał worek z trocinami.
Rozsypywano je w miejscu, gdzie stał skazany. Miały pochłaniać jego krew i
odchody – tłumaczy major Kowalski.
Sala Śmiechu czekała na
Danusię.”
Kiedy kilka lat temu po
raz pierwszy pokazałem moim uczniom spektakl Teatru Telewizji pt. „Inka 1946”,
wywiązała się dyskusja na temat patriotyzmu i tego, jak zachowaliby się
współcześni nastolatkowie w podobnej sytuacji. Okazało się, ze przedstawienie
wyjątkowo mocno oddziałuje na młodych ludzi. Nawet uczniowie, którzy mają
wszystko w nosie, przyznawali, że ta dziewczyna to jest ktoś! Mało kto potrafił
zrozumieć, ze pewne rzeczy można robić z miłości do Ojczyzny. Padały słowa:
szacunek, bohaterka, wielka! Której klasie bym tego nie pokazał, reakcja była
zawsze taka sama… No i okazywało się, że nas nie stać byłoby na taką ofiarę.
Gdy w 2014 r. IPN
poinformował, że na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku odnaleziono nieoznakowany
grób, w którym najprawdopodobniej spoczywają zwłoki Inki, było niemal pewne, że
ta książka wreszcie powstanie. I że musi, po prostu musi być tak mocna!
Inka, a tak naprawdę
Danuta Siedzikówna, nie dożyła nawet do 18 urodzin… Była sanitariuszką 4.
szwadronu 5 Wileńskiej Brygady AK, później - w 1946 działała w 1 szwadronie
Brygady na Pomorzu. II wojna światowa zabrała jej rodziców, najpierw ojca,
który wywieziony do łagru uciekł i przedostał się do armii Andersa i
zginął w Teheranie 1 1943 r., niewiele
później matkę, aresztowaną we wrześniu 1943 r. i zamordowaną przez Gestapo. Po
tym wydarzeniu wstąpiła do AK, odbyła szkolenie medyczne i została sanitariuszką.
W 1945 r. została aresztowana za współpracę z antykomunistycznym podziemiem,
jednak została uwolniona z konwoju przez patrol AK.

20 lipca 1946 r., kiedy
przebywała w lokalu kontaktowym w Gdańsku, oczekując na transport medyczny, została
aresztowana (adres zdradziła dawna koleżanka Regina Żylińska-Mordas). Co działo
się dalej? O tym szczegółowo opowiada Luiza Łuniewska w swojej książce. Bita i
torturowana, nie wydała nikogo. W grypsie do babci Siedzikówna napisała:
"Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". Tylko tyle po
niej pozostało. Później przez długie lata władza próbowała wmówić wszystkim, że
ta młoda, odważna dziewczyna, która nie zrobiła nic złego, była wrogiem narodu.
28 sierpnia 1946 r. wraz z Feliksem Selmanowiczem ps. „Zagończyk”, została zastrzelona
przez dowódcę plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszka Sawickiego. Według relacji
świadka egzekucji, ks. Mariana Prusaka, ostatnimi słowami „Inki” było: Niech
żyje Polska! Niech żyje „Łupaszko”!
Opisana
w książce prawdziwa historia wspaniałej młodej dziewczyny jest przestrogą, że
najbardziej prawego człowieka można unicestwić w imię głupich politycznych
nakazów, a także świadectwem odwagi, siły
i wierności ideałom. Płakać się chce, ale trzeba przeczytać!
Sakis