Wtorkowy kącik dla wytrawnych kinomaniaków tym razem rzeczywiście chyba tylko dla widzów ceniących sobie sztukę i nie zadowalających się standardowymi produkcjami nastawionymi jedynie na rozrywkę.
Stephen i Timothy Quay zajmują się bowiem artystyczną animacją, od dekad sięgając m.in. po polskich autorów, kompozytorów jak choćby Stanisław Lem, Cyprian Kamil Norwid, Krzysztof Penderecki, Witold Lutosławski, czy też jak tym razem Bruno Schulz.
Jego opowiadanie "Sanatorium pod Klepsydrą" idealnie chyba wpisuje się w to czym fascynują się bracia, tworząc animacje pełne mroku, dziwnych wizji, oniryczne, niedopowiedziane, niepokojące. Łącząc animację poklatkową, lalki, dziwne dekoracje z żywym planem, świetnie wprowadzają widza w tą przedziwną atmosferę jakby na granicy jawy i snu (czy też koszmaru).
W efekcie mamy film dość wymagający, pewnie nie dla każdego, ale i fascynujący, bo są tu sceny zjawiskowe. Nie musisz wszystkiego rozumieć, poddawać analizie, by ulec pewnemu nastrojowi. Lalki i ludzie, te pierwsze niczym ożywione, mające duszę istoty, ci drudzy bardziej niczym bezwolne, poddane losowi, lękom, żądzom, marionetki...

Podróż celem odwiedzenia ojca w widmowym sanatorium prowadzonym przez doktora Gotarda, zmienia się w przedziwną wędrówkę przez pamięć, przeszłość, marzenia i obawy.
Sporą rolę w tym jak odbieramy tą produkcję ma nie tylko obraz, ale i uzupełniająca go muzyka Timothy’ego Nelsona.
Całość - niepokojąca, dziwna, ale i intrygująca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz