W sumie nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać, ale przyznajcie że tytuł i okładka dość kuszące i oryginalne. Niestety z zawartością trochę już słabiej. Rozumiem modę na retelling i wcale nie uważam, że korzystanie z klasycznych historii oznacza brak własnych pomysłów. Nie zawsze jednak wystarczy inwencji by rzeczywiście uznać coś za na tyle atrakcyjne, ciekawe, by zasługiwało na szeroką dyskusję, pozostajemy raczej na poziomie zabawy pewnymi motywami. Tym razem na warsztat wpadło klasyczne opowiadanie Edgara Allana Poe "0Zagłada domu Usherów". Kto pamięta niedawny serial być może będzie spodziewał się przeniesienia akcji w czasy nam współczesne, ale autorka uznała, że wystarczy trochę udziwnić bohaterów, dodać mocny charakter feministyczny czy też transpłciowy i to wystarczy by historia nabrała bardziej współczesnego charakteru.
O ile klimat więc udało się stworzyć całkiem ciekawy, jakiś element grozy, tajemnicy na pewno jest tu obecny, to niektóre pomysły w takim kształcie dla mnie są mało zrozumiałe i mało potrzebne. O ile postać kobiety mykologa, pasjonatki nauki jest napisana fajnie, to stworzenie emerytowanej żołnierki która w dodatku używa dukaizmów i określa się jako onu/jemu, pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Wymagałoby na pewno rozwinięcia, jakiejś podbudowy (jak choćby w uroczej dualogii Becky Chambers), a tak stanowi jakiś detal, mający niewiele znaczenia a utrudniający trochę lekturę i tym samym denerwujący.
Sam schemat jest klasyczny - po otrzymaniu informacji iż przyjaciółka z dzieciństwa jest w bardzo złym stanie, to rodowego domu Usherów przybywa Alex Easton (to właśnie ta wspomniana żołnierka), by ją wesprzeć i może wyjaśnić jej pogarszający się stan zdrowia, wobec którego lekarze są bezradni. Madeline słabnie w oczach, nocami lunatykuje, jej brak Roderick jest na skraju załamania nerwowego, a cała posiadłość wydaje się powoli zapadać w sobie, gnić niczym pobliskie jezioro wokół którego widuje się przedziwne okazy fauny i flory.
Alex w próbach rozwikłania zagadki będą wspierać poznana w trakcie okolicznych spacerów brytyjska mykolożka i dość ekscentryczny amerykański lekarz zaprzyjaźniony z rodziną.
Jest mrocznie, ale mam wrażenie że kończy się zbyt szybko, sporo tu dywagacji, rozmów o niczym, a tego co można by nazwać mięskiem zdecydowanie zbyt mało. Może stąd mój niedosyt? Kingfisher potraktowała materiał jak opowiadanie i nie wiadomo w takim razie czemu wydaje to jako samodzielną książkę. Czy była wielkim zaskoczeniem? Dla mnie niekoniecznie. Udało się nadal zachować ducha klasycznej powieści grozy i czyta się szybko - to na pewno na plus. No i ładnie wydane!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz