Proszę jak się ładnie notki połączyły - znowu kryminalnie, znowu o staruszkach, ale tym razem książkowo. Jacek Galiński w swoich historiach nie tylko opowiada jakąś intrygę, obudowuje ją czarnym humorem, konfrontując swoich bohaterów na emeryturze z realiami, które nie zawsze chcą dla nich zrobić miejsce. Mam wrażenie, nie po raz pierwszy zresztą, że w tych historiach spoza absurdalnego chwilami humoru, przebija niejednokrotnie temat braku zrozumienia, samotności, niedopasowania jakie odczuwają jego bohaterowie. Oni tkwią trochę w dawnym życiu, mają swoje przyzwyczajenia, a rzeczywistość nieustannie się zmienia i ich zaskakuje, wprowadzając niejednokrotnie w dyskomfort. Dom opieki niby jest taką bezpieczną przestrzenią, w której powinni czuć się dobrze, ale jeżeli tak nie jest - jeżeli ciągnie ich do miejsc, które mają w głowie?
Bohaterów Zabójczego tandemu poznaliśmy już w poprzedniej książce autora, czyli w Czwartym sikaniu Bożenki Kowalskiej. Wtedy Sabina i zapatrzony w nią Antoni rozwiązywali zagadkę tajemniczych ich zdaniem zgonów w ich domu opieki. W tym tomie Sabina postanawia uciec, a za nią oczywiście również niczym cień również Antoni. I choć ona cały czas twierdzi, że ma go dosyć, że mógłby się odczepić, nie daj Boże, żeby ktoś inny zwrócił jego uwagę. Oj będzie iskrzyć.
Podróżują przez Polskę i kolejami państwowymi, i pieszo i różnymi innymi środkami komunikacji, czasem wykorzystując życzliwość innych, a czasem niestety wpadając w łapy mniej życzliwych. Zawsze jednak jakoś dziwnym sposobem wykręcają się z tarapatów, czym wprowadzają w zdumienie całe otoczenie jak i czytelników. Jak im to wszystko uchodzi na sucho?
Zmieniająca się perspektywa, czyli zgryźliwość i egoizm Sabiny oraz naiwność i dobre serce Antoniego wywołuje uśmiech, na pewno dużo frajdy sprawiają różne komentarze na temat otaczającej nas rzeczywistości (choćby o komforcie oferowanym przez PKP). I to stanowi urok tej historii. A sama intryga? Cóż, powiedziałbym że stanowi drugi plan, ale mimo całego zwariowanego zbiegu okoliczności, autor zadbał o to, żeby jakoś ją domknąć, co na pewno warto docenić.
Galiński opowiada o ludziach, których często traktujemy trochę jako relikt dawnych czasów, trochę pobłażliwie, nie zawsze mając cierpliwość. I przypomina, że oni też mają uczucia, wiedzą co to godność, nie chcą litości, ale szacunku i odrobiny uwagi. Za to właśnie lubię te zwariowane historie.
Niby bawi to jak opisywani przez niego emeryci reagują na możliwość zdobycia czegoś taniej, najedzenia się, zaoszczędzenia albo zarobienia. Przychodzi jednak refleksja, że to nie jest kwestia charakteru, a raczej życiowego doświadczenia, traum, lęku, braku poczucia bezpieczeństwa. I to jest bardzo w punkt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz