Zanim wrzucę kolejną notkę na temat książek, nie mogę
się powstrzymać od sięgnięcia do zasobów filmów obejrzanych - jest ich tyle, że
boję się sklerozy (skoro czekają na swoją kolej nawet i miesiąc). A przecież
notatnik miał pomóc mi wyłapywać różne refleksje, wrażenia... Wracam więc do
nominowanego w tym roku do Oscarów skromnego filmu "Tajemnica
Filomeny". Warto go zestawić sobie z innym, bardzo odmiennym, ale na ten
sam temat, czyli opisywanym przez mnie dziełem "Siostry Magdalenki".
W obu chodzi o prawdziwe historie kobiet, które
trafiały jako młode matki z nieślubnymi dziećmi do specjalnych
"zakładów" prowadzonych przez siostry zakonne.
Tajemnica Filomeny nie skupia się jednak na jakichś wielkich cierpieniach fizycznych, molestowaniu, przemocy, zmuszaniu do pracy, ale pokazuje jeszcze ciekawszy i może nawet bardziej tragiczny kawałek - straty dziecka, które zostaje odebrane by "zapewnić mu lepszą przyszłość". Judi Dench (świetna rola) jest już starszą panią, która bardzo chciałaby swoje odebrane blisko 50 lat wcześniej dziecko odnaleźć. W poszukiwaniach ma jej pomóc dziennikarz (Steve Coogan, który również współtworzył scenariusz), który właśnie stracił dobrą fuchę w sferach rządowych, pogrąża się więc w depresji, a sprawę Filomeny traktuje jako szansę na niezły zarobek, powrót do pisania. Kilkukrotnie dojdzie między nimi do spięć w tym obszarze - dla kobiety ważne jest jedynie odnalezienie syna i nie ma ochoty wywlekać żadnych spraw z przeszłości, oskarżać nikogo o swoje cierpienie. Jemu zależy zaś głównie na "sensacyjności" i barwach tej historii. Dość zabawna z nich para i nie raz ich dialogi aż iskrzą tu od inteligentnej ironii. Sarkazm kontra prosta filozofia życia. W jego świecie nie ma specjalnie miejsca na wiarę i przebaczenie, w jej - wręcz odwrotnie. I to jest ważna różnica w sposobie mówienia o historiach tych dziewczyn, wyrzucanych przez własne rodziny i przygarnianych przez siostry zakonne.
Uwaga mały spoiler. Pytanie tylko po co twórcy
dołożyli wątek homoseksualny. Czyż to takie dziwne, że kobieta akceptuje własne
dziecko, czyżby chciano nam sugerować iż porzuca ona jakieś zasady własnej
wiary, by rzucić się w ramiona doktryny naszych czasów, czyli
"tolerancji"? Jakoś to było niepotrzebne. Sama historia i tak miałaby
swoją wagę.
Koniec
spoilera.
Dramatyczna historia, ale film ma w sobie sporą ilość
ciepła, spokoju. Odrobina humoru nadaje mu lekkości, a para aktorów grających
główne role nadaje mu sporą klasę. Może historia troszkę przewidywalna, bez
wielkich zaskoczeń, ale ogląda się ze sporą przyjemnością.
Film jest biograficzny więc wątek homoseksualny jest zrozumiały, Syn bohaterki był gejem więc stąd mamy na ekranie gejów czy się to komu podoba czy nie. W moich odczuciach film nie niesie za sobą dawki spokoju i ciepła. Po obejrzeniu filmu przez długi czas czułam niepokój. Wśród swoich znajomych znalazłam zwolenników swojej opinii jak i Twojej - dobrze, że można jeszcze kulturalnie podyskutować i powymieniać opinie :) Joanna
OdpowiedzUsuńWiem, że jest biograficzny, ale jakoś miałem wrażenie, że zbyt wiele miejsca temu poświęcono, strasznie to podkreślano. A jeżeli mogę zapytać - skąd ten niepokój, co go wywołało?
UsuńTak samo mogłabym spytać o ten spokój ... o równowagę, o pokój, o ciepło po obejrzeniu tego filmu ... do tego watek gejowski (dla mnie również przerysowany w tej opowieści). Dla mnie ten film jest filmem antykościelnym, za co otrzymałam całe mnóstwo krytycznych zwrotek, pokłóciłam się prawie z mężem i znajomymi. Dla mnie ten film jednak wchodzi tylnymi drzwiami i sieje zamęt i niepokój. Może tego nie czujecie, ale ja tak.
Usuńja nie odbieram go aż tak mocno jako antykościelny. Opowiada o pewnych wydarzeniach, fakt, że subiektywnie, podkreślając pewne rzeczy (surową siostrę zakonną), inne przemilczając. To co moim zdaniem różni go od innych, dużo bardziej krytycznych, to bardzo fajnie zarysowana postać głównej bohaterki. Ona nigdy nie porzuca wiary (jak by od niej może oczekiwano), nawet nie rzuca oskarżeń, nie oczekuje żadnych odszkodowań. Chciała spotkać się z synem. I tylko tyle. Ma w sobie tyle ciepła, pokoju, że mocno wpływa na ostateczną wymowę filmu.
UsuńDla mnie to nie jest film anty kościelny, ani prokościelny też nie. Świetnie są tu pokazane dwie postawy - kobiety głęboko wierzącej pomimo wszystko i ateisty chyba. Dwie postawy obok siebie, zmuszone niejako do współistnienia tak blisko siebie. I ona i on próbują się trochę przekonywać, ale pozwalają sobie nawzajem na pozostanie przy swoim zdaniu. Myślę jednak,że ten akt przebaczenia, którego Martin był świadkiem i który go zaskoczył, nie pozostał całkiem bez echa. I to jest właśnie siła ludzi prawdziwie wierzących, nie muszą nikogo przekonywać na siłę. Myślę, że chyba w tym jest ten spokój, o którym napisał Pan Autor w swojej recenzji. Co do wątku homoseksualnego, nie miałam wrażenia dyskomfortu, właściwie nie zwróciłam na niego uwagi, bo moją uwagę całkowicie przykuła Filomena, kiedy patrzyła i szukała w twarzy dorosłego człowieka małego, uśmiechniętego chłopca, kiedy po prostu chciała poznać swojego syna. Myślę też, że spokój Filomeny wynika i z tego, że okazało się, że jej mały chłopiec o niej pamiętał i że na koniec, jakby nie było, odnaleźli się. Dla wielu ludzi możliwość stanięcia przy grobie bliskiej osoby to sprawa nie do przecenienia. I kiedy to mogą zrobić, czują się uspokojeni.
OdpowiedzUsuńodbieram to bardzo podobnie. dziennikarz jest mocno zdziwiony postawą starszej pani - w jego odbiorze powinna "iść na wojnę" po całej tej sprawie, więc szeroko otwiera oczy i chyba dociera do niego, że ta jej postawa i wewnętrzny pokój wypływa właśnie z wiary, że jego podejście wcale nie musiałoby dać tyle satysfakcji i szczęścia...
UsuńNo to jest nas już dwoje
OdpowiedzUsuńCiekawy i interesujący wpis :)
OdpowiedzUsuńmnóstwo inspiracji na tym blogu!
OdpowiedzUsuńwielu tutaj fajnych wpisów i inspiracji!
OdpowiedzUsuń