Wczoraj skończyliśmy z żoną Last of Us i powiem Wam, że to całkiem fajne doświadczenie - o ile świat gier już dawno wypadł z obszaru moich zainteresowań (brak czasu, kasy), to obawy że będę miał do czynienia z przewidywalną sieczką okazały się na szczęście niezasadne. Będzie notka - pewnie jeszcze w tym tygodniu. A na dziś kolejna rzecz lżejsza. Tak sobie przeplatam, w zależności od tego, czy mam ochotę pisać na szybko, czy też trochę podumać nad tekstem. Mając spory zapas tematów, codziennie mogę sobie wybierać o czym mam ochotę pisać.
Wybaczcie, że nie wyjaśnię Wam na czym polega hasło jakim posługuje się wydawca przy tym tytule - że niby to "fenomen tiktokowy", bo w przypadku aplikacji i mediów społecznościowych czuję się jak dinozaur, poruszając się głównie po terenach oswojonych, niechętnie włażąc w coś nowego. A TikTok jakoś kojarzy mi się dość negatywnie, z wygłupami które niewiele wnoszą mądrego do życia. Nie wyjaśnię więc, ale spróbuję wyjaśnić na czym polegać może sukces tej książki. Wyobraźcie sobie fantasy, czyli jakiś świat, w którym ludzie żyją trochę w realiach bliskich średniowieczu, ale za to pełnym magii i istot, które tylko w baśniach i powieściach fantasy można spotkać, czyli gnomów, orków, elfy, krasnoludy i różne inne dziwne rasy. Macie? No dobra, wiemy co się z tym kojarzy - jakieś przygody, walki, walka o tron, zmaganie się pomiędzy siłami dobra i zła... Jest przewidywalnie, prawda? W młodzieżówkach dodaje się do tego zwykle wątek romansowy i nastoletnich bohaterów, w tych poważniejszych powieściach jest mrocznie, krwawo, zaskakująco (jak potrafisz być bezwzględny jako autor wybijając stworzone przez siebie postacie gdy czytelnik je polubi). A teraz dodajcie do tego...
...marzenia o tym, by poprowadzić miejsce wypełnione zapachem kawy i ciastek, przyjazne, pełne ciepła, no po prostu słodkie aż do bólu, niczym w komediach romantycznych (nabijam się, ale sam uwielbiam takie miejsca i marzy mi się, żeby kiedyś samemu takie prowadzić). Nie da się, bo przecież te światy się nie łączą i nikt nie przyjdzie do kawiarni na ciastko, bo wszyscy siedzą w ponurych karczmach nad piwem? No to Travisowi Baldree się to udało. Sam nie wiem jakim cudem, bo to przecież aż od słodyczy chwilami kłuje w oczy, ale cholera powtórzę to: udało się. Czytałem z przyjemnością o tym jak orczyca Viv odwiesza na kołek swój miecz i w niewielkim miasteczku wydaje cały swój majątek, by spróbować zrealizować marzenie. Kiedyś spróbowała kawy i od tego czasu wciąż chodziło jej po głowie stworzenie kawiarni, miejsca gdzie ludzie mogliby doznać takiej przyjemności jakieś sama doświadczyła. Z mocnym postanowieniem, by nie wracać do metod, których używała całe swoje dotychczasowe życie, by nie sięgać po miecz, próbuje wybronić swój interes przed problemami, a tych uwierzcie że trochę przed nią będzie.
Historia w której rzeczywiście jest tyle zapachu kawy i słodkości, że aż ślinka cieknie, ale chyba czyta się ją tak przyjemnie również ze względu na jej atmosferę, pełną ciepła, przyjaźni, unikania przemocy. Kibicowanie Viv w rozwoju jej interesu daje masę frajdy, a uśmiech sympatii będzie nam towarzyszyć z rozdziału na rozdział coraz szerszy. No i ten przekaz: nie bój się realizować marzeń, bądź życzliwy dla ludzi, a dobro do Ciebie wróci.
Może i przewidywalne, ale za to słodkie i jakże sympatyczne!
Świetny wpis, dzięki!
OdpowiedzUsuń