Dawno nie byłem w Akademii Teatralnej, to czas by zerknąć na to co robią młodziaki. Tytuł spektaklu, czyli Prawdziwy norweski black metal może lekko szokować, ale też jest nadzieja że ściągnie do teatru trochę inną publikę. Może tak pomiędzy koncertami? Trochę muzyki w tym przedstawieniu przecież będzie, choć niestety niewiele granej na żywo.
„Prawdziwy norweski black metal” Michała Kmiecika w reż. Marcina Libera w
Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie, to spektakl dyplomowy IV roku
kierunku aktorstwo (specjalność aktorstwo dramatyczne), jest więc okazja by wypatrzeć nowe talenty, potem kibicować im w dalszej drodze scenicznej. Nie ukrywam, że jedna osoba mocno zwróciła moją uwagę, ale o tym napiszę pod koniec.
Gdy myślę sobie o tym jak pokazać na scenie jakieś środowisko (nie tylko subkulturę), to prawdę mówiąc wcale nie jest to takie proste - w końcu nie chodzi o sam wygląd, język, ale i pewną naturalność z jaką przychodzą różne zachowania. W przypadku muzyków (i fanów) black metalu, pokazywanie rogów i wrzaski to byłoby spore uproszczenie. Od początku więc widz może czuć trochę dyskomfortu - wyczuwa pewną sztuczność, pewną pozę, niektórym aktorom udaje się łatwiej wejść w tą rolę, innym dużo trudniej. Oczywiście można to tłumaczyć pewną konwencją jaką przyjęto w tym spektaklu - niby opowiada historię jak najbardziej poważną, jest tu jednak trochę z farsy, a kolejne warstwy mają zupełnie inny klimat.
Jest więc opowieść o grupie muzyków z przełomu lat 80 i 90, młodych chłopakach, którzy stali się legendą ze względu na swoją bezkompromisowość. Nazwy takie jak Mayhem czy Burzum pewnie do dziś są pamiętane, choć na pewno zainteresowanie wokół nich rodziło się nie tylko dzięki muzyce, ale i całej otoczce jaka była wokół nich, czyli ekscesy na koncertach, jawne nawiązywanie do okultyzmu, wzywanie do nienawiści, czy wreszcie losu niektórych muzyków.
Wprowadzeniem w te fragmenty "realistyczne" jest budowanie mistyki, dawnych legend skandynawskich, nawet jeżeli trochę "pod turystów" to jednak ma być połączeniem pomiędzy przeszłością, historią i tym jak teraz postrzegamy sukces tych zespołów. Czy da się odciąć ich twórczość od palenia kościołów, faszyzmu, czy homofobii, czy można zapomnieć o kontrowersjach - a więc nie tylko muzyka, droga artystyczna i pieniądze, choć pewnie głównie o to chłopakom chodziło. Robić wokół siebie szum, hałas, iść na całość, a reszta nieważna. A potem jeszcze budować mit wokół morderstwa jednego z muzyków, samobójstwa drugiego - trochę to chore, prawda?
Mamy więc jeszcze trzeci wątek, w którym teoretycznie powinno być najwięcej powagi, ale chyba jest najbardziej absurdalny - przesłuchania mające odpowiedzieć nam na pytanie jak do śmierci doszło, kto za nią odpowiada. Tu chyba najbardziej zawodzą dialogi, brakuje logiki. Połączenie wszystkich trzech warstw, przeplatanie ich, może wywoływać trochę wrażenie chaosu, jedni więc się w tym odnajdą lepiej, inni nie będą w stanie. Pozostanie wtedy i tak przyjemność z oglądania niektórych, naprawdę dobrze przemyślanych scen i rozwiązań oraz tych momentów, gdy młodzi aktorzy najbardziej wchodzą w swoje role. Gdy widzisz ich bez makijażu i peruk (zerknijcie sami), potem nieźle możecie się zdziwić, oglądając ich scenicznie oblicza. Najlepiej moim zdaniem wypada Katarzyna Anna Dominiak jako Dead - paradoksalnie, bo przecież mężczyznom wydawałoby się łatwiej będzie wcielić w mrocznych i operujących masą frazesów, pozujących na bezwzględnych i tak wyglądających muzyków. Czy to próba przypomnienia historii sprzed kilku dekad, która przecież inspirowała również filmowców, kpina czy to ma być jednak ostrzeżenie? Nie jest to do końca jasne i to chyba mój problem z tym spektaklem - ciekawym, ale mam wrażenie, wymagającym jeszcze dopracowania. Cała historia, choć niepokojąca, nie budzi już chyba grozy, black metal trochę spowszedniał, stał się pozą a nie stylem życia. I aż zdziwienie się rodzi, że ktoś mógł to wszystko brać aż tak na serio.
****
Starsza pani zaszalała. Wychowana na Dylanie i Cohenie, z duszą romantyczną acz przekornym duchem poszłam do TCN na spektakl o black metalowcach z Oslo. No cóż, w czasach młodości słyszałam , że takie zespoły funkcjonują, ale nigdy nie była to moja bajka. Ryki ze sceny, obsceniczne pozy, malowane twarze… nie, nie, nie – dobrze wychowana panienka czegoś takiego nie słuchała. Co innego teraz. Ciekawość… a jakby tak zobaczyć co mnie ominęło i czy decyzja była słuszna. Wprawdzie wyglądaliśmy z mężem jak dwa dinozaury między młodą publicznością, ale daliśmy radę 😊.
Śledztwo w sprawie zabójstwa lidera zespołu Mayhem staje się punktem wyjścia do opowieści o młodych ludziach, o ich spojrzeniu na świat, o nastolatkach, którzy z niewiadomych powodów usiłowali być w kontrze do całego świata. O fascynacji nazizmem, pogaństwem, antychrześcijaństwem czy okultyzmem. I o ile w początkach ich kariery można mówić o pewnej pozie na „satanistów”, tych złych (co wówczas stawało się modne, bo inne), to w późniejszym okresie stawało się już niebezpieczne dla nich samych i tych którzy myśleli inaczej. Fascynacja śmiercią, która rozbuchała się za sprawą Deada (wokalisty szwedzkiego, który stał się członkiem zespołu Mayhem) wprowadziła zespół na nowe tory kariery i dała rozgłos, co ich zapewne rozzuchwaliło. Po samobójczej śmierci Deada, zamordowaniu geja, paleniu kościołów, zauroczenie złem, nazizmem i rządami twardej ręki na koniec doprowadziło do śmierci Euronymusa, lidera i założyciela zespołu, przez Varga Vikernesa. Twórczość Mayhem to był głos sprzeciwu grupy młodych ludzi wobec porządku współczesnego im świata wyrażający się m.in. pragnieniem wybuchu trzeciej wojny światowej. To również próba odpowiedzi na pytanie co spowodowało takie postrzeganie świata. Czy chodzi o dobrobyt, czy może o tolerancje na zażywanie narkotyków, rozbuchane pijaństwo? A może na zbytnią swobodę młodych ludzi? A może to jedynie młodzieńcza naiwność i bezrefleksyjność by podążać za rzucanymi satanistycznymi, rasistowskim czy nazistowskimi deklaracjami? Jednoznacznej odpowiedzi nie uzyskamy, ale warto się nad nią zastanowić, by nie powtórzyła się w przyszłości.
Spektakl dobrze pomyślany jak na tak trudny temat. Ze strzępków historii można bez trudu ułożyć zarówno historię samego zespołu jak i „czarnej” otoczki, która mu towarzyszyła. Skrótowo zaakcentowane tematy poboczne, stawiają pytanie, na które widz sam musi znaleźć odpowiedzi. Spektakl dobrze zagrany; jedyne do czego mogę się przyczepić to dykcja i ustawienie głosu. Przy głośnej muzyce towarzyszącej głos musi pokonać muzykę, a tu z tym było różnie. Z tym najlepiej poradziły sobie: Janina Komorowska-Majkowska i Katarzyna Anna Dominiak. Ich kreacje też były bardzo dobre. Zresztą cała obsada była świetnie dobrana i zagrała dobrze. Ciągła, szybka akcja, przechodzenie z roli w rolę. Każdy z aktorów dawał z siebie wszystko i to było widać. Duże brawa. W dodatku ciekawe kostiumy i scenografia, która wraz z rozwijającą się akcją stawała się coraz bardziej mroczna, brudna… a pojawiająca się mgła mogła sugerować dym ze skrętów jak i opary absurdu jakie padały ze sceny.
MaGa
TCM – Prawdziwy norweski black metal
Tekst: Michał Kmiecik
Reżyseria: Marcin Liber
Scenografia, kostiumy, światło: Mirosław Kaczmarek
Asystentka reżysera: Ada Branecka
Obsada:
Katarzyna Anna Dominiak – Dead
Janina Komorowska-Majkowska – matka Vikernesa
Helena Englert – Marie
Magdalena Prosuł – prezenterka tv
Kacper Jan Lechowicz – Guldyjk
Wojciech Wereśniak – Necrobutcher
Maciej Łączyński – Euronymus
Adam Szustak - Varg Vikernes
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz