Moje drugie spotkanie z Zytą Rudzką i po raz drugi jestem zachwycony! I jak tylko dam radę pewnie będę starał się uczestniczyć w dyskusji o tym tytule w Big Book Cafe (będzie transmisja - detale tu). Nadal podtrzymuję swoją opinię z poprzedniej powieści - to nie jest lektura dla każdego, ale jeżeli wejdziesz w ten świat, ten język, docenisz koncept i wykonanie. Czy można polubić Werę, która tak mocno skupiona jest na sobie, odpycha nawet tych, którzy mają wobec niej jakąś szczyptę życzliwości? No raczej nie. Im bliżej jednak ją poznajesz, rozumiesz dlaczego stała się tak zgorzkniała i wulgarna. Wspomina dobrze przeszłość, swoją pracę jako fryzjerki, swoje miłosne podboje, bo co innego jej zostało? Mąż ją zdradzał, a choć jego śmierci się spodziewała, to i tak to dla niej kłopot, no bo jak tu wszystko sfinansować, skoro nie starcza nawet na prozaiczne, codzienne potrzeby. Od dawna wyprzedawała wszystko co się dało, w domu niewiele zostało, a tu nie tylko księdzu coś trzeba złożyć jako ofiarę, ale i ubrać męża, zapłacić za trumnę i może jakąś stypę wyprawić. W końcu mu się jednak coś od niej należy. No i żeby ludzie nie gadali. Niby Wera ma w poważaniu ludzkie opinie, jednak gdy dotyczy to pogrzebu, chciałaby żeby nikt nie mógł zarzucić jej skąpstwa i braku uczuć. W końcu kiedyś go kochała. Potem to już bardziej przyzwyczajenie. Proza życia. Jak wielu starszych ludzi, z uśmiechem patrzy raczej wstecz, wspominając wszystkie swoje miłe przeżycia. A tych nie brakowało. I opowiada o nich bez skrępowania, no bo czego się wstydzić - człowiek jak się podoba i młodość szumi w głowie, raczej hamulców nie zaciąga.
Niby jest to opowieść raczej mało wesoła, no bo jak tu śmiać się z braku pieniędzy, ze starości, z tego że już tak niewiele zostało, u Rudzkiej jednak sposób opowiadania zawsze wprowadza nas w stan lekkiego dysonansu - wulgarność, bezpruderyjność, przebojowość potrafi nie tylko zaskoczyć, ale także zachwycić. Jej powiedzonka jak i refleksje na temat ludzkich zachowań to niejednokrotnie perełki, które aż chce się zapamiętać, by potem cytować. Szorstkość jak się okazuje wcale nie musi być wadą, a w tym przypadku staje się nawet zaletą.
Wera jest twarda, a mimo to czujemy wobec niej współczucie, które przecież tak jawnie odrzuca - ona pewnie nie pogardziłaby kasą, a dobre słowo to możemy sobie wsadzić wiadomo gdzie. Ma jednak też dumę, kto wie czy tej kasy też by nam jednak nie wepchnęła z powrotem w kieszeń. Ma dumę, jest przekonana, że musi sobie radzić sama, a jak o coś prosi, to raczej traktuje to jako wymianę za dawne przysługi lub chce zapłacić w naturze np. ścinając włosy. Zakład zamknięty, ale przecież fachu się nie zapomina i tak jak ona mało kto potrafi - szybko, profesjonalnie, bez wydziwiania...
Powieść specyficzna, zarówno w fabule jak i języku, więc pewnie dla wielu okaże się wyzwaniem, ja jednak polecam. Warto. Bo nikt nie pisze tak jak Rudzka. No i ten czarny humor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz