W grudniu zachwycałem się książką Koronkiewicza "Z Matką Boską na rowerze", ale ponieważ kupiłem na stronie wydawnictwa Paśny Buriat pakiet trzech pozycji tego autora, oto notka na temat drugiej z nich. Sam tytuł i podtytuł mówi wiele. Styl pozostał podobny jak w tamtym przypadku - autor opisuje swoje wędrówki po Podlasiu śladem różnych historii, miejsca i opowieści z nimi związane. W tamtym tytule (zerknijcie w spisie książek przeczytanych na górze) były to miejsca kultu religijnego, jakoś związane z duchowością, tym razem chodzi o miejsca pamięci, które wciąż mają ślad również namacalny w topografii (pomniki, krzyże, cmentarze) lub też takie, które zostały jedynie we wspomnieniach nielicznych świadków lub ich dzieci, które słyszały jakieś opowieści. Środkiem transportu dla autora najczęstszym pozostaje wciąż rower, więc równie istotne jest samo miejsce, jak i droga nie niego, czasem wcale niełatwa do odnalezienia. Miejscowi wiedzą, a obcy czego ma tu szukać?
A mimo wszystko prawie zawsze udaje się kogoś namówić także na rozmowę i one są tu niejednokrotnie ładnym postscriptum do tego co opowiada autor. Czemu o jednych wydarzeniach mówi się niechętnie, a o innych z tak wielką dumą, podkreślając też pamięć o nich w jakiś namacalny sposób?
Historia regionu, w którym przecież egzystowały obok siebie kultury, narody i religie, nagle okazuje się, że ma być jednolita, pozbawiona "obcych wpływów", pielęgnująca to co "nasze". Smutne to czasem refleksje, choć ważne że wciąż są ludzie, którzy starają się iść trochę pod prąd jedynej słusznej polityki i narracji historycznej.
Koronkiewicz pisze po swojemu - krótkie rozdziały, migawki, okraszone historią, spotkaniem kogoś w danym miejscu. I chciałoby się oczywiście więcej, taka forma jednak ma też swoisty urok, aż wzywa do tego, by samemu wyruszyć na poszukiwanie śladów tego miejsca, dotknięcie tego co pozostało po ludziach, którzy tam żyli, sprawdzenie samemu jak szybko się wszystko zmienia, jak przeszłość czasem szybko znika. Na Podlasiu i tak chyba wolniej niż gdzie indziej.
Są tu miejscowe legendy, walec historii, który przesuwał granice i nakazywał zmiany religii, czy obywatelstwa, ale też prawdziwe lokalne wydarzenia, przy których mrozi się krew w żyłach, a na które mimo zeznań świadków i dokumentów, wciąż znajdują się tacy, którzy nazywają je kłamstwami, bo one mogą uwierać. Jak to możliwe że sąsiad sąsiada? Z zazdrości? Chciwości? To przecież niemożliwe, by te wstrętne hasła mówiące o ludziach gorszego gatunku, miały to posłuch, aż wierzyć się nie chce. Są więc skromne mogiły, bezimienne kamienie czy krzyże, wielkie pomniki z napisami, które nijak mają się do faktów, ślady po budynkach... To reportaż, który choć wymienia nazwy miejscowości, nie jest przewodnikiem z atrakcjami, które można zwiedzić i odjechać, a raczej jest inspiracją do tego, by na chwilę się zatrzymać, zadumać, poczuć tę magię... Temu mają służyć te zapiski, zdjęcia i to właśnie jest w tej pozycji piękne. Uchwycenie wrażeń, ulotnej chwili, refleksji, a nie jedynie sam opis miejsca, drogi dojazdu i cen w pensjonatach. Raczej dla tych, którzy podróżując lubią zboczyć z trasy między głównymi atrakcjami, by zachwycić się dziką przyrodą lub urokiem pustkowia, a nie dla typowych turystów odhaczających na mapie kolejne punkty do zwiedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz