Jeżeli pamiętacie film "Moje córki krowy", wzruszał Was on i bawił, to pewnie odnajdziecie się też w najnowszym obrazie Janusza Kondratiuka. Choć w tonie jest on poważniejszy, porusza podobne tematy: konieczność opiekowania się kimś z rodziny, która spada na ciebie niczym grom z jasnego nieba, więzi, które w dość zaskakujących okolicznościach udaje się odbudować po jakimś okresie chłodu. Twoje życie się kończy i choćbyś się na to wściekał, mówił że to nie tak miało być, wiesz że właśnie tak trzeba.
To historia słodko-gorzka, bolesna, ale mająca w sobie też i jakiś spokój. Nie ma bowiem chyba większego szczęścia, niż móc na kogoś liczyć w takiej sytuacji, nie zostać sam... Choćbyś miał pieniądze, zapewnisz sobie opiekę, zwykłego ciepła rodzinnego nie zastąpisz niczym.
Dodajmy do tego: historia prawdziwa, bo Janusz Kondratiuk tym filmem w pewien sposób żegna się z bratem Andrzejem, którym opiekował się po jego udarze.
Wiele ich dzieliło, gdy jednak przyszedł ten moment, gdy widzi że brat nie może liczyć na nikogo innego, że jego partnerka sama potrzebuje pomocy i na pewno nie jest w stanie nikim się opiekować, Janusz zabiera Andrzeja do siebie. Dotknięty paraliżem, ale w kontakcie z otoczeniem, powoli zapadający w swój własny świat, pełen wizji, wspomnień, człowiek budzi zarówno litość, jak i złość. Wiemy, że nie jest winien własnym nastrojom, zmianom w mózgu, swojej bezradności, trudno jednak być aniołem, który nigdy nie ulega emocjom, nie okazuje słabości, nie chciałby chwili odpoczynku.
Jak pies z kotem. Łączą ich wspomnienia z dzieciństwa, wykonywany zawód, ale przecież też wiele różni. Starszy z braci zawsze miał swoje życie, może osiągnął większy sukces, czy to jednak ten moment by o tym wszystkim pamiętać? To raczej czas na to by zapewnić mu jak najwięcej komfortu, spokoju, by czuł się szczęśliwy, otoczony ludźmi, którzy nie są obcy. Ofiarować szacunek i życzliwość w chorobie, która odbiera mu wszystko. Może ten czas minie szybciej niż się wydaje i potem by się żałowało.
Sceny bardzo intymne, trudne emocjonalnie, przeplatają się z ironią, odrobiną humoru. Ten film nie przygniata jakoś nas bardzo ciężarem, nie jest depresyjny, choć nie brak tu chwil zwątpienia i słabości. Jest raczej pełen ciepła i pokazuje rodzinne więzi, które nawet w takiej sytuacji może uda się odbudować. W rolę Janusza wciela się Robert Więckiewicz, a Andrzeja brawurowo wcielił się Olgierd Łukaszewicz. Warto zwrócić też uwagę na role kobiece: Bożenę Stachurę w roli żony Janusza oraz świetnie zagranej przez Aleksandrę Konieczną Igi Cembrzyńskiej.
Warto zobaczyć! Dla dialogów, ról aktorskich, ale przede wszystkim ze względu na opowiadaną historię. Szczere i poruszające kino.
Świetne kino. Aktorsko rewelacja. Wszystko bez szarży, ze zrozumieniem, z ciepłym spojrzeniem a przecież mocne, dobitne, bez znieczulenia.
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem.
Najpierw sobie pomyślałem: Więckiewicz zbyt chłodny emocjonalnie, zbyt statyczny, ale w sumie w tej historii właśnie ma to sens. Krzyki i wielkie awantury wcale nie sprawiłyby, że będzie on bardziej poruszający. Właśnie bezradność, uczenie się pogodzenia z tym co jest, podobało mi się najbardziej
Usuń