niedziela, 7 października 2018
Dogman, czyli ludzie i zwierzęta
To nie jest przyjemny film. Takie zastrzeżenie warto uczynić na początku, żeby potem nie było reklamacji.
A jednocześnie seans z "Dogmanem" uważam za jedno z ciekawszych przeżyć kinowych jesieni. Brawurowo zagrany, ciekawy w warstwie psychologicznej, wizualnej, jest ucztą dla smakoszy, nawet jeżeli zniechęci do siebie przeciętnego widza. Dla kogoś kto spodziewa się jakichś zagadek, wciągającej akcji, film może okazać się trudny. Nawet jeżeli pewien ukryty tu zwrot akcji uznamy za zaskakujący (a taki raczej nie jest, bo spodziewamy się go długo), to wątpię, by mógł on usatysfakcjonować widza, który np. chodzi głównie na Vegę, czy Pasikowskiego.
Dla Mattego Garrone najciekawszy jest człowiek, nie stara się żebyśmy bohatera lubili, czy jakoś szczególnie mocno kibicowali mu w jego działaniach. Obserwujemy go z fascynacją, trochę niczym jakieś stworzenie przez ukrytą kamerę, próbując rozgryźć jego motywacje, myśli i pragnienia.
Marcello (Marcello Fonte) jest człowiekiem, który niczym się nie wyróżnia, przeciętniak, który funkcjonuje w społeczności lokalnej starając się, żeby wszyscy go lubili. Niewysoki, chudy, trochę nijaki, w uroczy sposób naiwny, ma jeden dar: potrafi ujarzmić nawet najgroźniejsze bestie, prowadząc zakład, w którym oferuje zabiegi dla zwierzaków. Jest cierpliwy, kocha i rozumie psy chyba nawet lepiej niż ludzi. Bo z tymi ewidentnie nie zawsze sobie nie radzi. Niczym boja rzucana na falach poddaje się różnym prośbom, manipulacjom, szczególnie w sytuacjach gdy się boi agresji. Jego przyjaciel z dzieciństwa, były bokser (Edoardo Pesce), potrafi to świetnie wykorzystać, wciągając go w różne coraz bardziej ryzykowne sytuacje i zostawiając porzuconego gdy tylko robi się gorąco. Ta dziwna więź, mieszanka lęku, przywiązania, sympatii, akceptacji, jest w Dogmanie najciekawsza.
Psy potrafią bronić się gdy czują się zagrożone, ale potrafią też odwdzięczyć za okazywane dobro i łagodność. A ludzie? Tak często powstrzymujemy w sobie jakieś negatywne emocje, nie chcemy ich okazywać, tłamsząc je wewnątrz, ale kiedyś muszą one przecież się przelać. Ten film ma w sobie ciekawą mieszankę realizmu i absurdu, co czyni go ciekawą, na poły baśniową przypowieścią o tym ile w człowieku jest ze zwierzęcia.
Dramat? I owszem. Ale równie czarna komedia pełna przemocy. Myślę, że gdyby taki scenariusz dostał w swoje ręce Smarzowski, zrobiłby taki film z ogromną satysfakcją.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie wiem, czy to do końca film dla mnie, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń