niedziela, 21 października 2018

Pozytywni, czyli powiedz mi co czujesz

Kolejna recenzja dialogowana. Tym razem dość zgodnie chwalimy spektakl, który widzieliśmy na scenie Teatru IMKA.

*****

MaGa: Świetny spektakl. Od samego wejścia czułam, że będzie dobrze. Minimalizm na scenie zwiastuje dobry spektakl. I tu tak było. Intryguje mnie tylko tytuł… masz jakiś pomysł, dlaczego taki tytuł?

Robert: Ha, pewnie można by dwojako tłumaczyć. Po pierwsze nawiązując do słów, które padają ze sceny, iż każdy ma myśleć pozytywnie, nie tylko o sobie, ale i swoim życiu, szukać rozwiązań, a nie skupiać się na smutku i rozpaczy. Po drugi i tu trochę zdradzimy z samej treści, o nosicielach wirusa HIV mówi się czasem, że są "pozytywni".

MaGa: Na to bym nie wpadła. Rzeczywiście cały czas słyszeli od terapeutki: - myśl pozytywnie. Ale nie zawsze myśleli, raczej się i my i oni z tego naśmiewaliśmy…


Robert: Zacznijmy może od autora tekstu - napisał go Cezary Harasimowicz, który jest znany głównie jako scenarzysta filmowy, ale przecież on ma pióro dość uniwersalne i wszechstronne, dobrze czując się zarówno w sensacji (jako pisarza), jak i w dramatach, czy komedii.

MaGa: Nie kojarzyłam, bo od bardzo dawna nie oglądam filmów, a seriali to już w ogóle), ale tekst na gorzko-śmieszną komedię jest dobry. Rozprawia się na wesoło z naszymi fobiami i strachami niemal narodowymi. Mamy więc geja z Mławy, arystokratkę z żydowskimi korzeniami i ojcem politykiem, który o tym nie wie, „Janeczkę”, która jest mężem Justynki i tatusiem dwóch pociech oraz psychoterapeutką z poważnym problemem. Terapia grupowa w ich wykonaniu to taniec na wulkanie….

Robert: No popatrz, a ja nie zwróciłem jakoś większej uwagi na te fobie i lęki, nasze uprzedzenia jak to nazywasz narodowe, traktując je po prostu jako pewien rys jednego z bohaterów. A inni? Dla mnie to była raczej historia o radzenia sobie z własnym "niedopasowaniem", z tym, że widzę w sobie jakąś inność, która mi nie pozwala być takim jakim chce otoczenie. Bo jak próbuję być taki jak mi to przygotowali np. rodzice, czy bliscy, to jestem nieszczęśliwy, bo czegoś mi brakuje. Ale boję się być sobą naprawdę, z przerażeniem myślę o odrzuceniu. Wewnątrz nich wszystkich jest gniew, na samych siebie, na innych. Czasem potrafią to ukrywać, a na terapię przychodzą żeby poszukać jakiegoś rozwiązania - raczej pewnie w stylu: nauczę się zapominać o swoich pragnieniach.

MaGa: Ty patrzysz na bohaterów od strony ich wnętrza, ja z kolei na to jak reagują na nich pobratymcy i z czym oni muszą się mierzyć na co dzień dostając łatkę odmieńca. Bo to tak „fajnie” piętnować cudzą „inność” kiedy samemu się nie odstaje od ogółu… to mnie strasznie bulwersuje – nie móc być sobą, bo zostanie się wyklętym, wygnanym, ośmieszonym, upodlonym. Straszne.


 

Robert: Oczywiście to jest istotne, ale te wszystkie ich doświadczenia tu nie były tak mocno pokazane, sprowadzało się to raczej do tego, by w samej grupie pojawiło się trochę takich sygnałów pokazujących stereotypy, jakieś uprzedzenia. W sumie to zabawne, że nawet gdy sami mają problemy z tym czy inni ich zaakceptują, to są rzeczy, wobec których oni sami też mają wiele niezrozumienia.

MaGa: Świetnie dobrana obsada. Łukasz Simlat jako gej-prostaczek, ale z ciętym językiem jest wręcz rozkoszny (bardzo chciałam zobaczyć go na scenie i ten pierwszy raz jest bardzo udany), Olga Bołądź jako arystokratka z „szemranym” rodowodem jest naprawdę świetna – nonszalancka, erudytka, ale jak chce szpilę włożyć to robi to nadzwyczaj skutecznie, co z kolei u innych wywołuje furię. Janusz Chabior jako kobieta w ciele mężczyzny, z tym jego głosem … no cóż – jest wręcz boski… oraz Magdalena Boczarska jako psychoterapeutka, której pacjenci muszą pomagać – też niezła…

Robert: Panowie dla mnie świetni, bardziej grając na komediowych i przerysowanych nutach. Panie były trochę mniej naturalne, żywiołowe, więc pewnie dlatego wzbudziły mniej moich pozytywnych emocji. Może to kwestia również dość specyficznego ustawienia na scenie: o ile "pacjenci" siedzieli do nas przodem, Boczarska, która grała terapeutkę przez długi czas gra odwrócona do nas plecami. Największe brawa ode mnie dla Chabiora - jego nieustanne upominanie się, by traktować go jako kobietę jest po prostu cudowne, zwłaszcza że przecież wygląd i jego zachowanie raczej nie sugeruje zniewieściałości.

MaGa: Ha, ha… Bołądź – cudna. W komediach lubię takie postaci, a ona była w tym rewelacyjna. Ale ja w ogóle bardzo lubię takie sztuki, po których obejrzeniu i po otarciu łez śmiechu mogę pomyśleć: z czego się śmiejecie… z samych siebie? Mistrzem reżyserii takich spektakli był Edward Dziewoński w „Kwadracie”, ale i pan Krzysztof Czeczot poradził sobie z tym udanie. A ja lubię taką „refleksyjną” reżyserię.

Robert: Na pewno sam tekst ma w sobie już tę siłę, by o poważnych sprawach, mówić trochę mniej serio. Reżyser zebrał dobrą obsadę, więc potem miał na pewno łatwiej, bo z takimi aktorami pewnie nietrudno było uzyskać od nich nie tylko dobrą współpracę, ale również ich pomysły, odrobinę improwizacji. Śmiejemy się z pewnych przerysować i uproszczeń, rzeczywiście jednak pozostaje w nas jakaś refleksja, choćby na temat tego jak trudno czasem "wpasować" się w społeczeństwo, jak wiele lęku nosi w sobie człowiek i jak trudno się z tego wyzwolić.

MaGa: I my jako społeczeństwo wcale nie jesteśmy tacy świetlani… bo to od postawy każdego z nas zależy jak inni się przy nas czują… Każdy z pacjentów ma w swoim życiu coś do przepracowania, ale będę dalej się upierać przy swoim, że to satyra na tych „normalnych” poprzez pryzmat tych rzekomo „innych”…

Robert: Gdy terapeutka trochę pociągnie za język, dopyta o emocje, a potem wszystko urywa słowami: musisz to przepracować, pomyśl o tym, ogarnia nas śmiech, bo zdajemy sobie sprawę, że bierze kasę za to żeby pomagać, ludzie czekają na jakieś rozwiązania, pomoc, a dostają schematyczne procedury i zdania klucze, które przecież nie do wszystkich pasują. Nie da się pracować definicjami z podręcznika do psychologii i szufladkami: gniew ukryty, zazdrość o matkę, traumę z dzieciństwa. Ale przyglądając się ich tłumionym emocjom i lękom, temu jak próbując zrozumieć wypowiadane słowa: utraciłem kontrolę nad swoim życiem, czujemy, że za ich historiami, choć tak przerysowanymi, stoją poważne dramaty.

MaGa: To na pewno. Zderzenie różnych fobii, lęków, strachów prezentowanych przez pacjentów wywołuje salwy śmiechu, bo rzeczywiście zebranie akurat takich postaw na sesji grupowej nie może się skończyć inaczej. Natomiast rozbijanie śmiechem fobii, strachów tych z drugiej strony barykady – to proces. Tego nie da się załatwić jedną sztuką, nawet udaną. Ale „zabijanie” śmiechem to chyba najlepsza metoda, kiedy racjonalne wywody i prawda naukowa nie trafia do części społeczeństwa. Ośmieszanie tej lubości taplania się w bagienku stereotypów – to chyba jedyna droga do tego, by zmienić fałszywe „prawdy”. Zawsze na naszej drodze może stanąć ktoś inny od nas. Może to być gej, zarażony HIV-em, Żyd, czy transseksualista … i on dalej jest człowiekiem, nieraz lepszym od tego, którego uważamy za bliskiego…

Robert: Od początku myślałem sobie o ich historiach w dużo poważniejszy sposób, przypominał mi się bardzo dobry serial HBO "Bez tajemnic". To nie jest tak, że nie lubię obśmiewania jakichś stereotypów, uprzedzeń, ale chyba po prostu jest we mnie ciekawość i trudno mi się zadowolić takimi dość płytkimi hasłami i obrazkami typu: facet z Mławy. Nie przeczę: było to zabawne, głównie dzięki temu, że i aktorzy się tym potrafili bawić, ale czy rzeczywiście możemy poprzez śmiech przekazać jakąś wiedzę np. na temat możliwości zarażenie się HIV? Ośmielam się wątpić.

MaGa: A według mnie – każdy sposób jest dobry, żeby rozmawiać na te tematy. Sam wiesz, że komedie są lepiej odbierane przez widzów. Więc jeśli wolą komedie, to lepiej niech one będą takie, niż np. typowe komedie pomyłek (choć one też są fajne). Jest czas na poważne podejście do problemu i jest czas na wyśmiewanie stereotypów.

Robert: Ależ oczywiście. To, że oswajanie nas z innością, pokazywanie jej od sympatycznej strony to niezła lekcja tolerancji.
A jak Ci się podobały przerywniki pomiędzy kolejnymi scenami w gabinecie terapeutycznych?

MaGa: Mówisz o wyświetlanych w tle filmach? Bardzo mi się to podobało. Z jednej strony podkreślały dramat pacjentów, ich własne ograniczenia i strachy, z drugiej strony odciągały uwagę od przerw, koniecznych na poprawienie scenografii i zmianę kostiumów aktorów. Wyszło bardzo dobrze. Brawo za pomysł.

Robert: Zgoda, był w tym pomysł, choć mnie nie zachwycił, to jednak na pewno pozwolił na łączenie kolejnych scen. No i na pewnego rodzaju podsumowanie terapii, czyli szukanie w sobie czegoś dobrego, pozytywnego, aby poczuć tę wewnętrzną siłę do tego by pragnąć żyć dalej.

MaGa: Ale dobra nota za spektakl to jednak zasługa aktorów. Mam straszną słabość do Olgi Bołądź, bo to kobieta kameleon – może zagrać wszystko, to muszę powiedzieć, że cała obsada była świetnie dobrana.

Robert: Nie wiem jak często to grają, bo chwilami czuło się jakby zawieszenie tekstu, minimalne pomyłki, Boczarska dała się ugotować, ale zgadzam się: spektakl ma dobrą energię, tempo i jest dobrze zagrany. A za ten pijacki finał, w jakże inny sposób pokazujący bohaterów ode mnie spory plus. To pokazanie bez słodzenia i wciskania słodkich kłamstw, że ta siła jaką w sobie odnaleźli, naprawdę może zmienić ich życie.

MaGa: Zgoda – byli świetni. Nie będziemy więcej mówić – niech widzowie mają swoje radości … Ja z całą pewnością polecę ten spektakl. Po prostu mi się podobał.

Robert: Jak sprawdzałem repertuar to najbliższe pokazy do listopad i grudzień, ale tylko po jednym razie, więc warto polować na bilety!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz