"Sama Ameryka to także złudzenie,
największe ze wszystkich. Biała rasa wierzy, wierzy z całego serca, że
przywłaszczenie tej ziemi jest jej prawem. Zabijanie Indian. Prowadzenie wojny. Zniewolenie swoich braci.
Ten naród nie powinien istnieć, jeżeli
istnieje sprawiedliwość na tym świecie, jest bowiem zbudowany na
mordzie, kradzieży i okrucieństwie".
Myślę sobie, że ten fragment w jakiś sposób tłumaczy czemu wokół tej książki w Ameryce było tak głośno. To oskarżenie, które niby nie jest niczym nowym, ale jednak gdy pisze je czarnoskóry, nabiera podwójnej mocy. Trudno mi uznać "Kolej podziemną" za literaturę wybitną. Ale na pewno to rzecz ważna, szczególnie dla Amerykanów. Nawet nie względu na przypominanie losów niewolników na południu kraju, a bardziej ze względu na ciekawe łączenie realizmu, symboliki, fantazji, nawiązań do czasów późniejszych (eugenika i przymusowa antykoncepcja) i oskarżenie białych o bezczynność, o to że nawet pomagając, wielu z nich wciąż czuło się lepszych.
Na pewno to powieść pomysłowa, choć jak dla mnie na pewno nie odkrywcza. Pokazanie sieci stacji pomocy dla uciekających niewolników jako podziemnych tuneli, którymi jeżdżą lokomotywy, daje możliwość nie tylko podkreślenie trudności z organizacją, lęku, niepewności, ale i dużo większego rozmachu w kreśleniu tras poprzez kilka stanów. A każdy z nich jest niczym kolejne stopień schodzenia do piekła, choć przecież miał być etapem podróży ku nadziei. Niewielu tu prawdziwych ideowców, abolicjonistów, którzy są dumni ze swojej misji, to raczej tajna organizacja, gdzie każdy ma jakąś rolę, jest jedynie małym trybikiem, niewiele przejmującym się tym po co to robi i dla kogo ryzykuje swoim życiem. Z jednej strony mamy realność życia na farmie, okrucieństwo wobec Afroamerykanów, z drugiej zaś dość odrealniony opis całej drogi ucieczki Cory i jej nowego przyjaciela, gdzie kolejne miejsca i ludzie, służą jedynie uchwyceniu kolejnych problemów (mentalnych, społecznych itp.), zapalaniu i gaszeniu w nich nadziei.
"Kolej podziemna" to gorzka baśń o tęsknocie za prawdziwą wolnością. Bo jej też trzeba się nauczyć. To również opowieść o sile ducha, który nie daje się złamać, mimo razów spadających na ciało. Whitehead pisze o historii, ale powieść jest przecież czytana w kontekście atmosfery politycznej i napięć rasowych w Stanach w ostatnich dwóch latach, gdzie wybór nowego prezydenta postrzegany jest właśnie jako dowód na odradzanie się wydawałoby się dawno pogrzebanych haseł typu: biała Ameryka. Dla nich jest podwójnie ważna i być może aktualna? A dla nas? Chyba nie porusza tak bardzo emocjonalnie jak reportaże i dokumenty, na których w Europie dużo bardziej wyrośliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz