Z taka formułą z góry trzeba się nastawić na humor dość specyficzny, chwilami ostry, na granicy dobrego smaku. Rutkowski czuje się w tych klimatach jak ryba, od kilku lat serwując swoje kolejne programy zarówno w Teatrze Och, jak i w Teatrze WARSawy. To właśnie w tym drugim tym razem znaleźli miejsce na swój wspólny projekt. W holu, w warunkach może ciut partyzanckich, ale za to blisko barku. To zresztą też zostało obśmiane we dość długim wstępie, który sam w sobie już był kabaretową petardą. Od początku fajny kontakt z publicznością, mnóstwo dowcipów dotyczących aktualnej sytuacji w kraju i w mieście, luz i mruganie okiem, choćby na temat tego jak wygląda w spektaklu cała obsługa techniczna, czyli światła i muzyka.
A potem już otwiera się przed nami świat warszawskich słoików.
Rafał Rutkowski robi za gospodarza wieczoru, który wprowadza kolejnych gości i przybliża ich historię, ale to oni robią za gwiazdy. Podlaski Śledź Narodowiec, Miś z Zakopanego, Aktor z Prowincji, czy facet na wózku, który w stolicy czuje się jak ryba to tylko kilka z postaci, które pojawią się tego wieczoru. Muppety, czy też w uproszczeniu kukiełki, same w sobie są zabawne i interesująco animowane, ale to ich historie mają największy ładunek emocji. Są zarazem komiczne, jak i tragiczne. Co ich przywiodło do Warszawy, jak wyglądało pierwsze zderzenie z tym światem, jak im się żyje... Oto ci, którzy żyją w tym mieście, tworzą jego życie, może stanowią w tej chwili większość tkanki społecznej. Czy czują się u siebie, tak jak Warszawska Syrenka, która reprezentuje w trakcie spektaklu sponsorów i nadzoruje całość?
Monologi mogą chwilami wydawać się już żenujące, chamskie, ale tak to już jest ze stand-upem, że trzeba być przygotowanym na humor ostrzejszy niż w grzecznych komediach. Tu nie ma tematów tabu. Ba! Okazuje się, że lalki potrafią być nawet dość obsceniczne.
Zabawa niezła, na widowni byli zarówno ludzie młodzi jak i w wieku emerytalnym, więc chyba nie ma tu jakiejś grupy, która z góry byłaby negatywnie nastawiona do takiego humoru. Trzeba trochę poddać się temu klimatowi, wyluzować, a potem będzie się już szukać kolejnych okazji do spotkania z tym wariatem. Kto wie, może znowu w towarzystwie lalek i PAPAHEMY? W końcu mimo tekstów piosenek i scenariusza, każde przedstawienie może być troszkę inne.
R
Stand-up
jaki jest - każdy wie. Występ komediowy bez zadęcia, bez
rozbudowanej scenografii, oparty na charyzmie wykonawcy; w tym
przypadku Rafała Rutkowskiego, aktora scen warszawskich (m.in.
Teatru Montownia), pochodzącego z Białegostoku. Czyli jak
najbardziej „słoika”. Obok niego występuje Teatr Papahema
składająca się z absolwentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej AT
mieszczącego się w Białymstoku, a jakże, który to Teatr również
znalazł swoje miejsce na scenach stolicy, czyli też „słoiki”.
Razem dają sympatyczne, zabawne choć niegłupie przedstawienie w
holu Teatru WARSawy.
Rafał
Rutkowski jest osobą z ogromnym dystansem do siebie, umie się śmiać
z siebie i to się czuje. Wyłapuje w mig sytuacje, których można
użyć w występie „na gorąco” (przynajmniej tak to wygląda od
strony widza), łatwo wchodzi w interakcje z publicznością, łatwo
z nią nawiązuje kontakt, a to ogromna zaleta takich występów.
Obok niego – animatorzy lalek z Papahemy; kto raz widział laleczki
z tego Teatru pozostaje pod ich urokiem na bardzo długo. Moje
pierwsze spotkanie z nimi to „Calineczka dla dorosłych”, po
którym pokochałam ich na zabój.
„Niepodległość
słoików” to luźne scenki przedstawiające przy pomocy lalek to
co się dzieje z przysłowiowymi „słoikami” po przyjeździe do
Warszawy. I tak jak w życiu, jednym się udaje, innym –
niekoniecznie. Jedni czują się tu na swoim miejscu, wnikają w nurt
życia stolicy, inni widzą zaś bezsens pogoni za czymś dla nich
nieistotnym. Pokazują cwaniactwo z jednej strony i nieumiejętność
pójścia na zbyt wielkich kompromisów z drugiej strony. Piętnują
naszą hipokryzję, zakłamanie, obśmiewają głupotę przepisów i
umiejętności przystosowania się do nich co niektórych cwaniaków.
Punktują „jaśniepaństwo” w odniesieniu do tych innych, tych ze
Wschodu.
Nie
był to typowy stand-up a bawiliśmy się wszyscy przednio, choć na
występie rozrzut wiekowy był ogromny. Zapewne nie wszystkim ta
formuła zabawy odpowiada, sama poszłam raczej z miłości do
Papahemy niż stand-up’u, ale nie żałuję. Świetnie się
bawiłam. Rafał Rutkowski stworzył wraz z przyjaciółmi spektakl
wesoły, niestandardowy, z sympatyczną nutką zadumy. Mnie się to
podobało. A uczyć się śmiać z samych siebie – to już wartość
dodana.
Polecam
tym, którzy są otwarci na coś nowego, innego. Ten spektakl odsunie
chandrę, poprawi paskudną pogodę w oczekiwaniu na wiosnę, a
miłość do tych lalek zostanie w Was na długo – są wręcz
niesłychane. I piękne.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz