Ale przejdźmy do filmów.

Kapitalne kino. Wbijające w fotel. Drażniące. Chwilami brutalne. Pozostawiające z pytaniami. Po prostu świetne. I aż żal, że tu tylko nominacja za rolę drugoplanową. To po prostu nie jest film oscarowy. Za trudny, mroczny, na granicy jawy i snu, niepokojący. I właśnie dlatego tak bardzo mi się podobał.
Oto kobieta (świetna Amy Adams) wydawałoby się spełniona. Ma dom, pieniądze, przystojnego męża, dorosłą już i samodzielną córkę, jest chwaloną za swoje prace artystką. Czy jest szczęśliwa? A jeżeli nie to czemu? Pełna przemocy lektura przesłana przez jej byłego faceta, otwiera w niej mnóstwo refleksji, cały bezmiar smutku i samotności.
Kiedyś odrzuciła szczęście, wybierając szansę na większą karierę, bogactwo, ulegając naciskom matki i iluzji jaką wydają się pieniądze. Ale czyż ta opowieść, którą czyta, nie uświadamia jej, że niezależnie od wyboru, zawsze można wszystko w jednej chwili stracić?
W tym mrocznym, niepokojącym filmie dominuje poczucie samotności. Podkreślają ją i świetne zdjęcia i muzyka.
To seans, który nie daje spokoju, odbiera komfort bycia jedynie widzem jakiejś historyjki.
Z "Elle" mogłoby być podobnie. Paul Verhoeven zaczyna od wysokiego C. Od sceny gwałtu. Po czymś takim trudno się pozbierać, ale o dziwo bohaterka wydaje się funkcjonować tak, jakby nic się nie stało. Ba, gdy już zaczyna podejrzewać kto jest sprawcą, mimo przerażenia, najwyraźniej ma ochotę prowadzić z nim jakąś grę.
Dziwny to film. Jakiś strasznie chłodny emocjonalnie, jakby sprawy, o których opowiada były mało poruszające. Chyba ten klimat najbardziej mi tu uwierał.


Dzieciństwo. Mało szczęśliwe, gdy w domu masz matkę narkomankę, koledzy znęcają się nad tobą. Gdy wreszcie otrzymujesz odrobinę wsparcia, ciepła, namiastkę ojca, ta przypadkowa znajomość może okazać się bardzo w życiu ważna.
Dorastanie. Co się zmienia w życiu czarnoskórego chłopaka? Choćby nie wiem jak pozował na twardziela, próbował udawać kogoś kim nie jest, dla rówieśników jest łatwy do przejrzenia, jest typem ofiary, a nie kogoś równego. Przyjaźń, serdeczność, a może i nawet coś więcej, można przekazać mu jedynie wtedy, gdy nikt tego nie widzi, nie napiętnuje.
Choć już zacząłem się bać, czy ta historia nie skręci w stronę gejowskiego love story, na szczęście finał następuje w odpowiednim momencie. Wolę takie niedopowiedzenie, zatrzymanie.
Gdyby przyglądać się każdemu z elementów składowych tej historii: trudne dzieciństwo, inność, prześladowanie przez rówieśników, więzienie itp. nie widzi się w tym nic nowego, a tu naprawdę połączenie tego zaskakuje efektem finalnym. Filmem, który opowiada o ludziach, których życie zmusza do bycia twardym, ale w głębi serca tęsknią za choćby minimalnym odruchem miłości. I są zdolni do okazania tego innym. Świetne kino! Dużo tu zatrzymania nad chwilą, jedną sceną, postacią, twarzą. Dzięki temu jest w tym jakaś delikatność, intymność, zmysłowość.
Nie nadążam z oglądaniem i z wymienionych widziałam tylko "La La Land" i "Moonlight". Z pełną świadomością tego, że ten pierwszy nie jest kinem wybitnym, właśnie jemu będę kibicować. Sama się temu dziwię, ale ta nieco kiczowata opowieść o marzeniach jakoś do mnie trafiła. Może trafiła na dobry moment. Nie wiem. Ale zakochałam się w tej produkcji.
OdpowiedzUsuńZ kolei "Moonlight" mnie nie przekonał, choć powinien. Ot, babska (nie)logika. :P
och ja też byłem pod dużym urokiem La La Landu, ale Oscar? Bez przesady. Chyba jednak wolałbym gdyby wygrało coś, co sprawiało, że wychodziłem z kina i nie mogłem przestać o nim myśleć
UsuńWłaśnie obejrzałam "Manchester by the Sea". To powinien być zwycięski film. (Choć nadal kibicuję produkcji "La La Land" ;).
UsuńLink na dole nie prowadzi do Manchesteru.
OdpowiedzUsuńfakt, już poprawiam
Usuń