poniedziałek, 6 lutego 2017

Po drugiej stronie globu, czyli przede wszystkim muzyka!

Czyż dużo trzeba, żeby pokolenie dzisiejszych 40 czy 50 latków, pokochało jakiś film - wystarczy odwołać się do nostalgii, do tego co pamiętają, co znają. Z takiego chyba punktu widzenia wyszli twórcy "Po drugiej stronie globu". W sumie trochę racji mieli. Co prawda dziś pewnie nie chwyciłaby już żadna rock-opera, ale słodkie wykonania piosenek Beatlesów? To przecież każdy zna, więc od razu wpadnie w ucho. Gdyby tak jeszcze dodano do tego soundtracku zgrabniejszą fabułę...

Ubogi Anglik szukający swojego ojca i miłość jaką odnajduje za oceanem. Tak można by w jednym zdaniu streścić wszystko. Niby zadbano, aby oprócz miłości, przyjaźni pojawiło się trochę znanych motywów jakie kojarzą nam się z latami 60 (Wietnam, hippisi, bunt przeciw wartościom starszego pokolenia i generalnie olewanie rządu), ale to wszystko obrazki, które miło się ogląda, ale służą jedynie jako tło do piosenek. Cały film to zbiór lepiej lub trochę gorzej połączonych klipów. Niektóre z oprawą choreograficzną, inne bardziej kameralne, a wszystkie gdyby je wyciąć z całości, można by spokojnie pokazywać na kanałach muzycznych. Niektóre są naprawdę smakowite. I co ważne, ładnie zaaranżowane.
Ciekawe, że więcej znanych twarzy i wielkich nazwisk znajdziemy w drugim planie, bo trójka głównych bohaterów jest grana przez młodych, mniej popularnych aktorów.
Niby banalne, ale ogląda się z dużą przyjemnością.
Czyżby renesans musicali? W sumie po LaLaLand można spodziewać się chyba kolejnych.

Plan na kolejne notki następujący: Severski, jak czytać komiks, Aż do piekła, coś muzycznego, coś teatralnego i pewnie ze dwie nowości filmowe. I kilka książek z klasyki czeskiej.
Nie porzucajcie Notatnika, nawet jak mi się pisać nie chce (albo nie mam kiedy). Zawsze możecie pogrzebać w archiwach i się o coś pokłócić. Ponad 2200 notek czeka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz