piątek, 16 września 2016

Romeo i Julia, czyli witajcie w Weronie... w latach 50

Miał być ciąg dalszy kryminałów i thrillerów, ale zróbmy małą przerwę. I przy okazji przypomnijmy o konkursie - patrz odpowiednia zakładka. Jest już kilkoro chętnych, ale do 21 września macie czas :) Następna książka na konkurs będzie czymś z obszaru muzyki.

A dziś teatr. Nowy sezon nie tylko na deskach w naszych miastach, ale i w salach kinowych - projekt "Na żywo w kinach" rozwija się świetnie i wciąż pojawiają się ciekawe nowości. Tym razem w Multikinie trafiłem na Teatr Kennetha Branagha, którego kiedyś uwielbiałem (jak kręcił głównie Szekspira). Dziś już mój zapał wobec niego trochę opadł (ciekawe jak wielki wpływ na moją sympatię do niego miała ówczesna małżonka), ale nadal z ciekawością przyglądam się jego pomysłom. Na pewno stara się być wierny tekstowi, natomiast w warstwę wizualną często pozwala sobie na wprowadzanie pomysłów zaskakujących. Był już musical, zresztą wszystko prawie już było, co więc wymyślić takiego, co przyciągnęłoby uwagę widza? Spektakl, który Branagh przygotował wraz Robem Ashfordem, może i nie jest jakiś specjalnie przełomowy, ale ogląda się to z ciekawością i za pomysły inscenizacyjne na pewno należą się brawa.


Pomysł odwołuje się do kina noir, do atmosfery lat 50, stąd też spektakl nagrano w wersji czarno-białej i dużo tu gry ciemnością i światłem, ale jest jedna rzecz, która na dla mnie okazała się czymś świeżym. Choć przecież historia dzieje się we Włoszech, jesteśmy świadomi, że napisał ją Anglik i odgrywa się to trochę sztucznie, na zasadzie: jak sobie wyobrażaliśmy tych Italiańców. Tymczasem tu część postaci i scen, jest tak bliska temu z czym Włochy nam się kojarzą, chwilami aż cudownie przerysowana, że na nowo dociera do nas klimat tej historii, temperament i gorąca krew jej bohaterów. Wizualnie - na pewno niebanalnie.

Bardzo podobał mi się też pomysł, by przed spektaklem wyświetlić nam filmiki nagrane z młodymi ludźmi: najpierw opowiadają oni na różne pytania o życie współczesnych nastolatków, potem proszeni są o odniesienie się do postaci Romea i Julii. Naprawdę inspirujące - właśnie tak warto by pracować z młodymi ludźmi dziś w szkołach. Trochę słabiej wypadły informacje o Włoszech w przerwie, ale kto by tam w przerwie gapił się w ekran prawda?



Historii nie mam zamiaru przypominać - młodzież streszcza ją w minutę :) Zobaczcie na dole. I tu choć jest kilka scen zaskakujących (występ Julii na przyjęciu, sceny w kawiarni), to wszystko jest w miarę zgodne z oryginałem. Ah, no zapomniałem o jednym eksperymencie, otóż Merkucjo jest tu ze trzy razy starszy od Romea, taki typ staruszka, gawędziarza, a gra nie kto inny jak Derek Jacobi. I choć przecież zupełnie inaczej wyobrażamy sobie tę postać, ten aktor po prostu kradnie większość scen, w których gra. Zwłaszcza, że młodzi niestety chyba jakoś słabo czują wielkiego klasyka i chwilami recytują to jak na akademii szkolnej. Może uważają, że ich uroda wystarczy? Richard Madden rzeczywiście czaruś, Lily James może nie ma urody okładkowej, ale też interesująca, tyle, że piękno to trochę mało jak na Szekspira. Czegoś mi tu brakowało, choćby tego, by więcej działo się w drugim planie - postaci takich jak niania Julii (Meera Syal), tak włoska, że aż inni przy niej wypadali sztywno.    
Nie jest to na pewno najlepszy spektakl, który widziałem w ramach przeglądu tego co na scenach londyńskich, ale zobaczyć warto. Tylko mam nadzieję, że do następnego pokazu zostaną poprawione napisy - to była jakaś tragedia: wyrazy łączone, z błędami, czasami pomijane duże fragmenty tekstu. Warto to dopracować, bo bilety na cykl przecież do najtańszych nie należą. Ja już szykuję się na Ryszarda III. Tu macie link do listy najbliższych spektakli.
A stąd fotki i tu więcej informacji o spektaklu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz