
A jak ja spędzę wieczór? Nie bardzo był czas, żeby odsapnąć po Targach Książki, ale takie okazji nie mogę przegapić: Benedict Cumberbatch w roli potwora we Frankensteinie! Nie mogłem obejrzeć w piątek wersji, w której gra postać tytułową, to chociaż zobaczę go w drugiej wersji. A partneruje mu Jonny Lee Miller. Umówmy się więc, że ta ostatnia, październikowa notka wypełni się jutro moimi wrażeniami. I jak zwykle namawiam Was do śledzenia wydarzeń np. w Multikinie (ale i kina lokalne uczestniczą w tym projekcie) - to świetna okazja, by zakosztować najlepszych sztuk ze scen brytyjskich, w bardzo dobrym wykonaniu, w świetnej jakości i z polskimi napisami.
Strasznie żałuję, że nie mam tego porównania, bo Olga trochę kaprysiła na Cumberbatcha w roli Wiktora Frankensteina, a tu Lee Millera chwaliła, natomiast obu chwali za role stworzeń ożywionych przez szalonego naukowca. Ach czemu tego nie mogłem zobaczyć w obu wydaniach...
Na pewno to role nierówne - zawsze nasza uwaga jest bardziej skupiona na monstrum, a tu na dodatek prawie przez pół przedstawienia doktor po prostu znika - śledzimy losy istoty, którą zaraz po stworzeniu odpycha i która idzie w świat.