piątek, 28 października 2016

Aleja samobójców – Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, czyli duszne lato 2006

Tyle mamy teraz kryminałów, że do tych starszych rzadko się wraca, ale seria  wydawana przez Edipresse kusi i czasem miło sięgnąć po takie tytuły. Jeżeli to nie retro, czasem zaskoczyć nas może fakt, jak szybko opisywane wydarzenia stają się historią. To co wtedy wydawało się tak świeże, dziś wydaje się dawną przeszłością. Choćby nasze "sukcesy" na mistrzostwach świata w piłce nożnej w 2006 roku - to chyba Mariusz Czubaj wprowadza takie wątki. Ciekawe byłoby podpytać, które elementy są pomysłami Marka Krajewskiego (pewnie te mroczne rytuały jak skalpowanie) i jak mi się pisało razem. 
W cyklu o policjancie z Trójmiasta Jarosławie Patrze, panowie wydali potem jeszcze jeden tytuł, czyli „Róże cmentarne” i ich drogi się rozeszły. W sumie szkoda, bo nadkomisarz naprawdę wydawał się ciekawą postacią. Może i ciut schematyczną, ale jak go polubiłem, choćby dlatego, że był tak mało lubiany przez otoczenie. Jest cholernie zasadniczy, wali prosto z mostu, czepia się poprawności językowej, w dodatku jest hazardzistą, rozwodnikiem, no tylko alkoholu w większej ilości brakuje do kompletu. Żadna z niego gwiazda, superman, czy geniusz. Ot, trochę intuicji i sporo żmudnych poszukiwań, a i tak rozwiązanie zaskoczy nawet jego samego. Sprawa stanie się jego obsesją i będzie gotowy na to, by nawet urlop poświęcić, byle tylko dojść prawdy.

Gdy w luksusowym domu seniora dochodzi do brutalnego morderstwa i zaginięcia drugiego z pensjonariuszy, sprawa wydaje się na tyle niepokojąca, że wszystkim powinno zależeć na jej szybkim rozwiązaniu. Niestety dość szybko okazuje się, że sprawę Patrowi odbiera ABW, nie tylko go odsuwając od śledztwa, ale i zakazując mu się nią dalej interesować. Dla bohatera ta sytuacja działa niczym płachta na byka, rozpoczyna więc śledztwo na własną rękę. Im bardziej się mu grozi i go zniechęca, tym z większym zapałem i podejrzliwością będzie szukał dowodów i powiązań z innym wydarzeniami. Okazuje się bowiem, że spokojny ośrodek dla emerytów, skrywa różne tajemnice.

Akcja rozwija się dość powoli i trudno nam z początku powiązać różne informacje zebrane przez policjanta. Co mogą mieć wspólnego modelarze i specjaliści od sekt i antropologii? Czemu ofiara została oskalpowana? Pater ma trudne zadanie, bo przecież nie może prowadzić śledztwa jawnie, a nikt mu nie chce sprawy ułatwiać. W dodatku ten cholerny upał, strajk śmieciarzy, bezsenność i generalnie pustka jaka została w jego życiu po odejściu żony. Nic dziwnego, że śledztwo trzyma go przy życiu, bo naprawdę funkcjonuje trochę jak zombie.

Intryga może nie jest jakoś super wciągająca, ale trzeba przyznać, że zaciekawia. Do tego dodajmy ciekawy, trochę duszny klimat. Rzadko kiedy nasze sympatyczne wybrzeże, pełen turystów i kojarzące się z wypoczynkiem, przedstawiane jest w tak mało sympatyczny sposób. Ten noce w dziwnych klubach i knajpach, pokerzyści, fanatycy rzutków – tu nie tylko policjanci, ale nawet ich eksperci, wykładowcy czy lekarze mają jakieś swoje skrywane hobby i tajemnice. Do klimatu dorzućmy jeszcze muzykę, której tu sporo - od jazzu, aż po rocka. No i ta tytułowa aleja samobójców... 
Lektura tej książki może być sympatyczną odmianą po różnych thrillerach z psychopatami, czy chłodnymi skandynawskimi klimatami, ale jakoś ja kolana nie powala. Ot nasze, swojskie klimaty, narzekanie i kombinacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz