środa, 31 października 2012

Miłość, czyli nie opuszczę Cię...

Wyobraźcie sobie, że upłynął miesiąc od momentu gdy widziałem ten film i dotąd nie potrafiłem się zebrać by napisać o nim notkę. Najpierw wydawało mi się, że mam to prostu na zbyt świeżo, zbyt wiele emocji i pytań jest we mnie, ale czas mijał, a ja nadal nie pisałem. Jest to bowiem film tak poruszający, tak osobiście można go odebrać, że trudno go w jakiś chłodny sposób oceniać pod względem artystycznym, polecać lub nie. Ten film może zaboleć, może skłonić do myślenia, do rozmów do chorobie, cierpieniu i jego sensie, o umieraniu, o eutanazji, o miłości i o tym co to znaczy być ze sobą przy sobie w zdrowiu i chorobie. Aż do śmierci. Ile osób wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej specjalnie nie zastanawia się jak to będzie za lat... Może myślimy - oby odejść pierwszym, oby odejść razem, oby bez cierpienia...
Tu mamy obraz tak bliski życia, tak intymny jak to tylko możliwe. Sprowadza nas na ziemię, zachwyca i przeraża jednocześnie. 
Jedno mieszkanie. Dwoje ludzi. I miłość.

Georges (Jean-Louis Trintignant) i Anne (Emmanuelle Riva) są małżeństwem od wielu lat. Oboje kochają muzykę poważną, wspólne zainteresowania, mimo starości potrafią wspólnie cieszyć się spokojnym życiem. Gdy Anne dostaje wylewu to ich poukładane życie bardzo się zmieni. Opieka nad żoną wydaje się tu czymś naturalnym, nawet jeżeli Georges dotąd raczej polegał na żonie i z początku jest trochę niezręczny. Ale jest przy niej, choć przez chorobę ona coraz bardziej się oddala.
 
Bezradność. Cierpienie. Zmęczenie. Wątpliwości. Strach. Ból. Może złość. Zniechęcenie. Rozpacz. I miłość.

A w nas tyle pytań. Nie tylko o to jak jest łatwiej, ale o to czego pragnie to drugie, o to ile można znieść i gdzie jest kres - kto o nim ma decydować.
Nie ukrywam, że po tych długich kwadransach przyglądania się jak są razem w tym cierpieniu, w tych bolesnych, ale i pięknych scenach, koniec mną wstrząsnął. Ale myślę sobie, że i tak dobrze, że w świecie gdzie ludzie niechętnie myślą o starości, cierpieniu, chorobie (i towarzyszeniu przy kimś w tym wszystkim), o śmierci - dobrze, że taki film powstał i dobrze, że nie pokazuje łatwej drogi ucieczki już na samym początku. Nawet jeżeli nie do końca zgadzamy się z decyzjami, łatwo nam jest "gdybać"... 
Być ze sobą.

Film surowy, prosty, intymny. Prawdziwy. Poruszający. I dlatego zapamiętam go na długo - zarówno sam obraz jak i te dwie świetnie zagrane role. 

Od piątku w kinach. 

PS Podziękowania dla firmy Gutek Film za możliwość obejrzenia filmu przed premierą. 

PS 2 Wciąż uzupełniam notki - tym razem zapraszam też do zerknięcia tu - o Mistrzu i Małgorzacie Bułhakowa.

9 komentarzy:

  1. Już wiem, że chciałabym go oglądnąć. Zazdroszczę Ci. Emanuellę Riva pamiętam z młodości.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. okazuje się, że i aj zupełnie przypadkiem kiedyś trafiłem na obraz z tą aktorką - Hiroszima moja miłość...

      Usuń
    2. Ona piękna I FILM TAK SAMO .)

      Usuń
    3. http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2011/10/hiroszima-moja-miosc-czyli-uczucia-w.html

      Usuń
  2. Jestem bardzo ciekawa tego filmu. Potrzebuję obrazu, który mnie poruszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Umiesz zaciekawić, obym miała okazję go obejrzeć jak najszybciej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje, bardzo osobiste zresztą refleksje potęgują we mnie ciekawość:) Czuję się przekonana, by obejrzeć "Miłość" na srebrnym ekranie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na litość boską Georges'a gra Trintignant !!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale wtopa, a wszystko dlatego, że to ewidentnie aktor nie znany mojemu pokoleniu stąd pomieszanie z mojej strony

      Usuń