Pora robić małe podsumowanie roku, a ja wciąż zalegam z notkami rzeczy przeczytanych lub obejrzanych. O trzecim sezonie Kruka postanowiłem nie pisać, choć jest dobry (!), do Na noże dopiero się przymierzam, jeszcze parę rzeczy innych w planach kinowych, ale o "W trójkącie", choć premierę oficjalną ma dopiero na początku stycznia, postanowiłem napisać już teraz. Może dlatego, że recenzji będzie tego sporo (już są, bo Gutek Film pokazuje to dość szeroko), a w tym przypadku chyba dobrze mieć pewien dystans do zachwytów krytyków. Nagrody, peany, w tym przypadku uważam że są zasłużone, jeżeli jednak nie wiesz czego się spodziewać, może wyjść z kina zniesmaczony. Dla jednych będzie to więc arcydzieło, dla innych, najbardziej obrzydliwy film roku.
Ruben Östlund jedzie bowiem po bandzie i spora część humoru tu zawartego może zostać uznana za zbyt prostacką. Czy satyryczne przedstawianie bogatych opływających w luksusy, jak są bezbronni i żałośni, gdy pozory swojej wyjątkowości utracą, nie ma w sobie czegoś z obrzydliwej nagonki np. realizowanej przez komunistów? Owszem, śmiejemy się, bo udało się świetnie napiętnować fanaberie bogaczy, ale przerysowując niektóre sceny mam wrażenie, że posunięto się ciut zbyt daleko. Skoro ktoś odbiera godność i prawo do równości innym, można go zgnoić i to w dosłownym sensie? Gdybyś wszystko udało się utrzymać w tonie początku filmu albo scen z parą młodych bohaterów - w mojej ocenie wcale nie byłoby mniej celnie, a wyszło by to tylko z korzyścią dla filmu.
Zabawne? Tak. Mocne? Zdecydowanie. Warto? Moim zdaniem jak najbardziej. A że tej satyrze brak subtelności? No cóż. Zawsze można wrócić do Turysty lub The Square, by przekonać się, że ten reżyser jednak potrafi opowiadać ciekawe rzeczy mniej wprost i nie wylewając przy tym wiadra gówna.
PS I nie czekajcie na Woody'ego Harrelsona jako gwiazdy filmu - on tu ma tylko epizodzik. Przyjemny to fakt, ale to nie jest wielka rola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz