Ależ dziwny film. Drażniący bohater, który odrzuca pomoc, nie jakiejś autorefleksji, trwa w beznadziejnym stuporze, że skoro tyle spraw zepsuł w życiu, to nie ma szans, żeby ktoś mu wybaczył. Z drugiej strony, ten bezdomny człowiek nie ma w sobie zbyt wiele cech, które byśmy przypisali "menelowi" - nie pije, nie sępi od nikogo kasy, kocha książki i wynajduje je po śmietnikach, a o swojego psa, dba jakby był najcenniejszą sprawą na świecie. Może dlatego, że nikt inny i nic innego mu nie zostało?
Pies staje się wymówką, by nie iść do szpitala z zakażeniem, by odrzucać oferty pracy, ale i on jest powodem tego, że bohater wreszcie zaczyna odważniej wracać do bliskich, których nie widział przez wiele lat, których unikał ze wstydem.Cóż się dziwić - gdy narobił długów, uciekł, zostawiając ich z kłopotem. Potem skończył na ulicy, ale przyjął zasadę, że już nikogo nigdy nie skrzywdzi, nie porzuci. I dlatego idzie do syna, do brata, by prosić ich i przygarnięcie jego starego druha, kundla, któremu też już wiele nie zostało.
Piotr Matwiejczyk nie próbuje jakoś dramatyzować tej historii, ogląda się to prawie jak dokument. To wartość, ale i wada niestety, bo nie dla każdego taka forma będzie
strawna. Długie, powtarzalne motywy i sceny, niewiele się dzieje...
Raczej więc rzecz dla smakoszy. Zdaje się, że pomysł na film wynikał z jakiejś własnej, rodzinnej historii, którą chciał reżyser opowiedzieć. I być może zadawał sobie te same pytania: nie rozumiem czemu ktoś nie potrafi przyjąć pomocy, przyznać się do błędów, dokonuje takich wyborów.
Na pewno ciekawie wypada w roli głównej Andrzej Gałła. No i genialna jest muzyka Adama Ciszkiewicza - ten delikatny fortepian nadaje całości charakteru i piękna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz