Robiąc porządki w notkach bo jak się okazało do spisów przez parę miesięcy nic nie wrzucałem, szukałem czegoś w nowych krążkach do posłuchania... I o dziwo, żadne tam bardziej znane, czy ostrzejsze nuty wpadły w ucho, tylko jazz. W dodatku wzbogacony o partie smyczkowe bynajmniej nie jazzowe, więc w sumie jak na mnie dość zaskakujący wybór. Przecież w sporej dawce improwizacja wcale nie jest dobra jako tło, wymaga skupienia, drażni jeżeli robisz coś innego w trakcie. To melodie i solówki, które mogą zachwycić, ale bywają też fragmenty dość nużące, rozbudowane aż do przesady wokół jednego motywu. A mimo to ciężko było się oderwać. Marek Napiórkowski już niejednokrotnie udowadniał, że na gitarze potrafi wyczyniać cudowne rzeczy. Tu pokazuje trochę inne oblicze, bo jednak aranżacje z orkiestrą mam wrażenie, że skłoniły go do troszkę innego myślenia o kompozycji.
Mamy więc improwizującą gitarę, sekcję rytmiczną i jeszcze orkiestrę smyczkową - dość nowoczesne pomysły łączą się z tym co klasyczne. Partie orkiestrowe wcale nie są jedynie tłem, nadają koloru i klimatu całości, chyba nawet w bardziej znaczący sposób niż sama gitara. W efekcie mamy 7 bardzo rozbudowanych utworów, które łączą się w większą całość, suitę pełną barw, oryginalną i intrygującą.
Na pewno jest ciekawie. Zresztą posłuchajcie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz