Robert: Znając tą komedię, nie spodziewałem się wielkich emocji, obawiałem się nawet, że nie oprę się porównaniom z tak lubianym przeze mnie filmem z końcówki lat 90. A jednak - po raz kolejny Londyn udowadnia, że nawet niewiele dłubiąc w tekście oryginalnym, nie próbując na siłę czegoś uwspółcześniać, jednocześnie potrafią zaproponować coś lekkiego, zabawnego, bliższego naszym czasom.
MaGa: Nie każdą sztukę udaje się przenieść bezproblemowo z wieku elżbietańskiego w czasy współczesne, ale tym razem wyszło to całkiem zgrabnie. Brawo dla reżysera spektaklu Simona Godwina. Zamieniając dwór Leonata na hotel w Mesynie stworzono pole do atrakcyjnej akcji.
Robert: No tak - wciąż zachowana jest pewnego rodzaju hierarchia, ale nie wynika ona z relacji pan-służący, a bardziej klient-obsługa. Nadal jest piękna, słoneczna Italia, jest książę powracający z kompanami z wojny, ale mamy też luz, kolory, zabawę. Oni odpoczywają po trudach, cieszą się ze zwycięstw i są też spragnieni bliskości, stąd może aż takie wielkie porywy uczuć jakich jesteśmy świadkami.
MaGa: Ta sztuka ceniona jest przede wszystkim za błyskotliwe dialogi, ostre i śmieszne riposty słowne oraz wyśmienitą grę słów między Beatrice (tu Katherine Parkinson) a Benedickiem (John Heffernan). A dla spragnionych romantyzmu – równie piękne słowa miłości wymieniane pomiędzy Hero a Claudio (choć dziś już one mocno trącą myszką).
Robert: No cóż Szekspira docenia się w dobrym tłumaczeniu, wtedy bardziej bawi, czy robi wrażenie. Ale fajnie się ogląda aktorów we współczesnych strojach, deklamujących te same wersety od setek lat, prawda? Wtedy to bawiło i dalej może bawić.
MaGa: Powiem szczerze, że według mnie, przeniesienie akcji w lata 30-te XX wieku bardzo dobrze wypadło na scenie. Stroje z tej epoki, ten blask, cekiny, te pióra, woale… całość tworzyło przyjemny widok i nastrój. Jestem ZA.
Robert: Cały zespół odpowiadający za kostiumy i scenografię zrobił świetną robotę - tu nie ma miejsca na wtopy i niedoróbki. Ale pod tym względem spektakle w ramach National Theatre Live pokazywane m.in. w Multikinie trzymają świetny poziom. Tak jest i teraz. Błyskawiczne zmiany poszczególnych scen, zespół grający na żywo, lekka atmosfera, której nie przysłania nawet dramatyzm jednego z wątków - to wszystko sprawia, że blisko trzy godziny mijają błyskawicznie.
MaGa: Od pierwszego wejrzenia spodobała mi się niezależna i inteligentna Beatrice, a kiedy dołączył do niej na scenie dowcipny Benedick ich potyczki słowne, kąśliwe uwagi i ostre języki powodowały wybuchy śmiechu, tym bardziej, że poparte to było cudowną mimiką obydwojga.
Robert: Przyznaję rację - byli świetni, choć jak wspomniałem, z tyłu głowy wciąż miałem jeszcze Emmę i Kennetha z filmowej wersji. Niektóre sceny były przeszarżowane, dołożono pewne motywy (sugerowany homoseksualizm dowódcy straży sąsiedzkiej) ale to bynajmniej nie przeszkadzało - czuło się, że cała ekipa świetnie się odnajduje w tej konwencji i bawi się tym podobnie jak i my.
MaGa: Bardzo miły wieczór i świetnie uwspółcześniona sztuka.
Robert: Choć tęsknię na pokazami z The Globe, bo od kilku lat zniknęły ich transmisje, przyznaję że Wiele hałasu o nic dostarczyło dobrej zabawy. Może nie zaskakuje jak spektakle sprzed kilku lat, jak choćby Sen nocy letniej, na pewno jednak nie wieje od tego nudą.
Twórcy: Simon Godwin (reżyseria)
Obsada: Katherine Parkinson (Beatrice), John Heffernan (Benedick), Eben Figueirido (Claudio), Ioanna Kimbook (Hero), Rufus Wright (Leonato), David Judge (Don John)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz