wtorek, 27 lutego 2024

Neuroróżnorodni, czyli Cicha dziewczyna oraz Czasem myślę o umieraniu

Pakiet wtorkowy dla wytrawnych kinomaniaków tym razem z przewodnim motywem neuroróżnorodności. Jak łatwo przypinamy etykiety: on nie zachowuje się normalnie, ona jest jakaś dziwna. Dziś coraz większa co prawda w społeczeństwie wiedza na temat tego, że jest coś takiego jak autyzm, że są różne zaburzenia rozwojowe, że nie wszyscy muszą być neurotypowi, ale czy idzie za tym zrozumienie i akceptacja?

Czasem myślę o umieraniu to film przedziwny. To opowieść o pokonywaniu jakichś swoich fobii i lęków, ale bez początku i tak naprawdę bez końca. Nie znamy przeszłości bohaterki, nie wiemy czemu zachowuje się w tak dziwny sposób, jakby wciąż na uboczu, wycofana, żyjąca tak jakby nic jej nie cieszyło i nic nie potrzebowała. Nie wyraża żadnych emocji, nie angażuje się w relacje, w czasie prywatnym po prostu wegetuje, by przyjść do pracy i przeżyć kolejny dzień. Rutyna. Pustka. Nuda. Niby spełnia wszystkie swoje obowiązki, ale czy to wystarczy żeby być szczęśliwą. Wciąż powracają do niej myśli o tym jakby to było...


no właśnie... Jakby to było gdyby nie żyła. I tu też nie ma innych ludzi. To raczej przejście w inny stan egzystencji. Ulga? Koniec?

Koledzy i koleżanki może i są dziwakami, zajmują się głupotami, może jest w tym trochę udawania, ale też rozumiemy to staranie, bo to pewnego rodzaju społeczna gra - okaż innym zainteresowanie, by móc liczyć na to samo. A ona tego nie chce.
To wszystko się zmienia, gdy w biurze gdzie pracuje Fran, pojawia się nowy pracownik. Otwarty na innych, szczerze mówiący nawet o własnych słabościach, zagadujący... Dotąd życie toczyło się obok kobiety, teraz nagle zaczyna mieć chęć wziąć w nim udział. Ale czy będzie to łatwy proces?

Nie miejcie pretensji, że opowiadam tak licznymi niedopowiedzeniami i znakami zapytania. Trzeba to obejrzeć, by zrozumieć ten klimat, by docenić tą dziwną mieszankę humoru i scen, które przecież wcale śmieszne nie są. Towarzyszenie Fran w jej próbach wyjścia ze skorupy to proces naprawdę ciekawy.
Dla kogoś zachętą może będzie chęć zobaczenia Daisy Ridley (tak, tak to ta od Gwiezdnych wojen), ale szykujcie się raczej na seans dla wytrawnych kinomaniaków. Wbrew pozorom ten film wcale nie jest dołujący, jest w nim dużo empatii i kto wie, może nadziei... Zresztą skoro nie tylko główna bohaterka jest dziwna, ale prawie każdy w tej historii, to jest to niezła lekcja wrażliwości. Jesteśmy po prostu różni.



Cicha dziewczyna jest filmem dużo bardziej komercyjnym, pozornie prostym i wywołującym naturalne wzruszenie. Jest w nim jednak również jakaś tajemnica, niedopowiedzenie, a otwarte zakończenie wolę dużo bardziej od zwyczajowych happy endów.
Poznajcie Cáit, dziewczynkę z wielodzietnej, dysfunkcyjnej rodziny, nie najstarszą, bo ten już uważają się za samodzielne, ale i nie najmłodszą, choć za dziecko jest przez siostry i rodziców uważana. Znacie to: wieczne utrapienie, ucieka w jakiś swój świat, nie zawsze rozumie co się do niej mówi, trudno od niej wyegzekwować realizację poleceń, nie odpowiada na pytania, nie mówi generalnie wiele, chowa się, a w dodatku zdarza jej się zsikać. I zamiast wsparcia, ciepła, zrozumienia, dziewczynka otrzymuje wiecznie narzekanie, krzyk, śmiechy, politowanie. Wstydzi się w grupie rówieśników tego że jest gorzej ubrana, że nie jest tak śmiała i w efekcie i tam staje się odrzucana. 
I oto pojawia się dla niej szansa, choć pozornie może wydawać nam się ona kompletnie abstrakcyjna. No bo jak to: oddać własne dziecko? Jedna gęba do wyżywienia mniej, kłopot z głowy, a matka, która spodziewa się kolejnego maleństwa powtarza siostrze, że jak tylko się da, to ją odbierze, że to tylko na jakiś czas.

Małżeństwo do którego trafia Cáit to ludzie bogaci, ale czujemy że naznaczeni jakąś tragedią. Samotnie prowadzą sporą farmę, ale zawsze też wspierają sąsiadów, są otwarci na innych. Nie mają doświadczenia w opiekowaniu się małymi dziewczynkami więc mogą wydawać się ciut szorstcy, szczególnie małomówny wujek, powoli jednak zaczyna się coś między nimi przełamywać. I dziecko rozkwita - pokazuje jak wiele potrafi, jak się stara, dużo mówi, jest otwarta i szczera. Dotąd po prostu wszyscy ją lekceważyli, nikt się nie interesował tym co by chciała, tym że coś ją boli, że się wstydzi, że cierpi. Dostając uwagę, stara się odwdzięczyć. Przecież każdy tęskni za miłością, a dzieci pragną jej szczególnie mocno.
A my zaczynamy się obawiać co to będzie jeżeli przyjdzie czas powrotu do poprzednich warunków, do ojca pijaka, matki która ma tyle na głowie, do tej biedy.

Proste życie na irlandzkiej prowincji, proste czynności i równie proste emocje, a ile w tym prawdy i wzruszenia. Może i ckliwe, ale ja to kupuję. Ktoś napisał, że to film o Kopciuszku, ale to duże uproszczenie. Ciotka i wujek opiekujący się dziewczynką nie są idealną wróżką spełniającą wszystkie zachcianki. Oni po prostu się starają. A to czasem wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz