Niby bardziej pasowałby czwartek na kryminały, ale zróbmy nową tradycję że na Notatniku będzie to środa. Dziś dwa polskie tytuły.
Wojciecha Wójcika polubiłem już jakiś czas temu, choć z góry uprzedzam, że jego powieści niejednokrotnie mocno są rozrośnięte w objętości, co nie przekłada się tak w 100% na budowanie napięcia. Nie korzysta ze schematów jak inni autorzy - miejsca, czasu, czy bohaterów, by odcinać kupony od jakiegoś wcześniejszego swojego sukcesu, każdą historię budując jakby od nowa. To nie znaczy, że nie można dostrzec jakichś cech wspólnych w jego twórczości - mam wrażenie, że dużo tu obrazków rodzinnych, relacji, skrywanych tajemnic. Wydawałoby się w takim razie, że może zagadka będzie zbyt prosta, ale nic bardziej złudnego, czasem do ostatnich stron potrafi on wodzić nas za nos, wcześniej podrzucając co i rusz jakieś mylne tropy.
Tak też jest i tu. Zaczyna się niczym thriller, w którym będziemy ganiać seryjnego mordercę, jakiegoś psychopatę, rozwalającego ludziom głowy, ale im dłużej przyglądamy się żmudnemu śledztwu, tym bardziej widzimy, że te zabójstwa chyba nie były przypadkowe, że ktoś do nich dobrze się przygotował. Zabić w miejscu publicznym, a jednocześnie pozostać nieuchwytnym to przecież niełatwa sztuka.
Wszystkie ofiary łączy... fakt iż podróżowali pociągiem kolei mazowieckich relacji Działdowo-Warszawa. Niektóre ciała znaleziono jednak na dworcu, inne w samych wagonach, co ciekawe jednak mimo kamer, prób zabezpieczeń, sprawca wciąż jest nieuchwytny. Nic dziwnego, że podejrzenia policji kierują się wobec pracowników PKP, obsługi pociągu, wciąż jednak śledczy nie potrafią wskazać nic pewnego.
Jedną z postaci, którą autor stawia nam w centrum jest Olga Bojko, z pochodzenia Ukrainka, która pracowała na komisariacie kolejowym na Dworcu Centralnym, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności trafiła do zespołu kryminalnego, zajmującego się sprawą ofiar z rozbitymi czaszkami. Przyglądamy się grzebaniu w aktach, żmudnych przesłuchaniach, zbieraniu poszlak i hipotez, ale co ciekawe Wójcik zdecydował się na równoległe budowanie zupełnie innego, bardziej obyczajowego wątku, mimo tego, że czytelnik pewnie szybko będzie próbował je połączyć. Pojawiają się przecież jakieś sugestie, tropy, jest próba prywatnego dochodzenia, można by więc szybko skierować naszą uwagę w konkretnym kierunku. Tu jednak autor udowadnia jak potrafi mylić tropy i mącić nam w głowach. Skoro tyle tu sekretów, przemilczanych historii, powiązań, odnaleźć prawdę wcale nie jest łatwo.
I nie zamierzam Wam zdradzać zbyt wiele. U Wójcika nie ma może zbyt wiele ekscytujących scen, napięcie budowane jest powoli, dopiero w finale temperatura wydarzeń gwałtownie rośnie, ale czyta się to z dużą przyjemnością. Plusem zawsze jest tło obyczajowe, spora ilość ciekawych wątków pobocznych, relacji, opisanych wcale nie po łebkach, ale ciekawie, z realizmem i zacięciem. Jednocześnie wszystko dość szybko zaczyna nam się gdzieś łączyć, mniej lub bardziej wyraźnie, więc nie jest też tak, że tracimy z oczu główną sprawę morderstw, czy też zbaczamy na jakieś nudne i niepotrzebne dywagacje. To kryminały przemyślane i mimo sporej objętości, do szybkiego połknięcia, bo mocno wciągają.
Jako przykład zupełnie innego podejścia mam dla Was drugi tytuł. Byłem nawet zdziwiony, że to nie debiut, bo tak zaskakująco nieporadna wydawała mi się ta książka, a przynajmniej tak ją odebrałem. Miejsce akcji, atmosfera, niektóre sceny i postacie, pomysły na rozwinięcie akcji, oceniam jak najbardziej pozytywnie, jednak przyjemność z lektury psuło sporo sztuczności jaką wyczuwa się w dialogach, sytuacjach, postępowaniu postaci. Trochę tak jakby autor rozrysowałby sobie różne powiązania i potem zbyt szybko próbował je łączyć w fabule, nie zwracając uwagi na to, czy nie pojawiają się za szybko, czy są przekonujące, realistyczne. Nawet próbując wprowadzić odrobinę humoru, czy życia prywatnego bohaterów, autorowi nie udało się mojej ocenie uniknąć w tych fragmentach czegoś mało autentycznego. Niespecjalnie zdążymy polubić postacie bohaterów, wszystko ma popychać do przodu intrygę, ani mylenie tropów się jakoś nie sprawdza, ani też nie ma wielkiego napięcia. Porównując z powieścią Wójcika - o ile tam pojawia się nawet zbyt wiele wątków pobocznych, to tu one tylko śmigają, są napomykane i w większości po to, by potem jedynie uzasadnić jakoś zakończenie danej nitki intrygi lub mniej lub bardziej udanie powiązać ją z finałem.
No dobra, może jestem zbyt surowy. W końcu to cienka książka i po prostu może autor nie chciał rozciągać fabuły w nieskończoność. Za miejsce akcji, czyli Puszczę Kampinowską, miejsce które bardzo lubię - duży plus. Niektóre elementy życia w niewielkich społecznościach poza Warszawą, udało się uchwycić mam wrażenie całkiem fajnie, inne wydają się jakby wciśnięte na siłę (sekta nawiedzonych ekologów), podobnie jest z postaciami: niektóre budzą ciekawość, inne są dziwnie sztuczne i z góry czujemy, że coś z nimi jest nie w porządku (terapeutka).
Ginie młoda dziewczyna, a wokół tego co się z nią w ostatnich godzinach działo, pojawia się dziwnie dużo niedomówień, kłamstw i milczenia. Wydawałoby się, że wszystkim powinno zależeć na wyjaśnieniu sprawy - w końcu to "swoja", miejscowa, nawet jeżeli rodzice zamieszkali tu dopiero kilka lat temu. Śmierć dziecka zawsze jednak uruchamia falę współczucia i nacisków na szybkie złapanie sprawcy. Tym razem jednak dzieje się coś dziwnego, jakby w taflę wody jaką jest wzajemne zaufanie i życzliwość sąsiedzka, ktoś wrzucił wielki kamień, a wszyscy chcą się odsunąć, by fala nie zmoczyła ich nogawek.
O ile rozplątywanie tej zmowy milczenia i odkrywanie sekretów zmarłej nastolatki całkiem zgrabnie udało się zarysować, to niestety finał mocno rozczarowuje - zbyt prosto, zbyt szybko, trochę bez sensu.
Przeczytałem szybko, choć chwilami uśmiechałem się pod nosem, że kto inny pewnie napisałby to dużo lepiej, odkładałem na zakończenie raczej z rozczarowaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz