sobota, 17 lutego 2024

Napoleon, czyli najpierw Józefina, potem Francja

Rany, gdzie ten rozmach, gdzie to napięcie, jakie potrafił nam zafundować Ridley Scott? Napoleon w jego reżyserii jest rozlazły niczym kluchy, charyzma odzywa się w nim może ze trzy razy na prawie trzygodzinny seans, a choć Joaquin Phoenix pasuje do tej roli, to scenariusz nie daje mu za bardzo przestrzeni. 
To film o wzdychaniu, o zazdrości i o próbach udowodnienia całemu światu że nie jest się słabym. Bonaparte w wydaniu Scotta jest zakompleksiony, dlatego tak łatwo porywa się na coraz trudniejsze kampanie, żeby udowodnić wszystkim że nie wolno go lekceważyć. Trudno jednak powiedzieć za co kochają go żołnierze. Za to, że potrafił walczyć w pierwszym szeregu razem z nimi? Ginęli, a mimo to szli za nim, za jego ambicjami. A on mając Francję na ustach, zachowywał się tak, jakby najważniejsze to zapewnienie swojej żonie i rodzinie wszelkich wygód i zachcianek.

Sceny batalistyczne całkiem fajne, ale jest ich niewiele i nie mają takiej dramaturgii, jakiej po tym twórcy można by się spodziewać.
Jest więc rozczarowanie - więcej tu Józefiny, niż wielkich czynów Bonapartego. Afryka błyska przez może dwie minuty, tylko po to, by pokazać go jak dowiaduje się o zdradzie, listy stają się ważniejsze niż utrata władzy, a tęsknota silniejsza od triumfu z wygranych. Toksyczna relacja staje się osią filmu bardziej wyraźną niż wszystkie inne czyny imperatora. Brak tu głębi psychologicznej, emocji w tym niewiele, a wielki strateg przypomina częściej rozleniwiałego leniwca, który obserwuje i czeka na ruchy innych, niż geniusza i człowieka czynu. Maska z jego twarzy spada raczej w chwilach uniesień uczuciowych niż momentach, które byśmy powiedzieli, że świadczyły o jego wielkości. Józefina chwilami jest postacią ciekawszą niż sam Napoleon.
Niby przechodzimy całą drogę życiową Bonapartego, od pierwszych sukcesów, triumfy, aż po klęskę, ale konia z rzędem temu, kto dostrzeże tam pogłębioną analizę motywacji bohatera, który zachowuje się tak, jakby zależało mu tylko na jednej kobiecie, a cała reszta to jedynie jakiś przypadek. 

Podobno Scott zapowiada czterogodzinną wersję reżyserską jako tą która w pełni odda jego koncept, za cholerę nie rozumiem jednak czemu w takim razie zgodził się na wypuszczenie do widzów takiego okrojonego koszmarka, który ani nie jest biografią, ani też jakąś analizą krytyczną postaci Bonapartego. W sumie nie wiadomo czym jest. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz