R: Wciąż w klimatach Walentynkowych. Co prawda M twierdzi, że zabrakło ducha Agnieszki Osieckiej, mimo że to jej teksty, ale może komuś podpasuje taki pomysł na wieczór we dwoje... Chyba raczej starsi, którzy pamiętają urok i nostalgię tej poetki, bo mam wrażenie że młodzi już żyją dziś trochę inną estetyką, nie zawsze doceniając dowcip, ironię i piękno słowa.
Jak Tobie się podobało?
MaGa: Trudno uznać ten spektakl za dobry. A szkoda. Nie zawsze dobry tekst sam się obroni. Szczególnie kiedy jest śpiewany. Potrzeba do tego kilku elementów dodatkowych, żeby wybrzmiał w całej swojej urodzie. Tu mi tego zabrakło. Mikroporty zabiły emocje a głośny fortepian przyćmił głosy wykonawców.
Robert: Jesteś surowa, ale mi też czegoś zabrakło w tej adaptacji. Może problem polega na tym, że postawiono tym razem na dwójkę ludzi, którzy są dość młodzi, a jednak teksty Osieckiej mają w sobie zwykle już jakąś historię, trudne doświadczenia, jakiś bagaż życiowy. Niklińska wystylizowana na młodziutką dziewczynę raczej nie wygląda na swoje lata i chwilami mogło to zgrzytać. Podobnie i z Rafałem Olbrychskim, który już przekroczył 50, ale na scenie wyglądał dużo młodziej.
Bardziej czuło się lekkość i humor, niż nostalgię i refleksję, choć przecież teksty niosą ze sobą i to i to.
Paradoksalnie to jednak wcale nie doświadczenie muzyczne tym razem wygrywało wokalnie.
MaGa: Zgoda, że Maria Niklińska wokalnie poradziła sobie lepiej niż Rafał Olbrychski, jednak mikroporty wyostrzyły i tak jej wysoki głos przez co mało w nim było liryki tak potrzebnej do interpretacji tekstów Agnieszki Osieckiej w tym spektaklu. Zamiast lirycznie było… histerycznie. Natomiast Olbrychski miał w głosie to ciepło, nutkę liryzmu, niekiedy nutkę ironii i mimo iż wokalnie był słabszy - to do roli pasował mi bardziej.
Robert: Technicznie - ona, może bardziej nastrojowo on, ewidentnie był jednak mocno spięty i nie dał z siebie wszystkiego.
Opowieść o ludziach, którzy spotykają się przypadkowo na dworcu i zaczynają opowiadać sobie swoje historie, wypytywać się z ciekawością o jakieś szczegóły, jest okazją do przyglądania się temu czego oczekujemy od związku, z jakimi pragnieniami w niego wchodzimy i jak często okazują się one dużą pomyłką. Jest tu trochę dialogów, ale to piosenki nadają tej sztuce uroku i głębi, dlatego tak dużą uwagę oboje przykładaliśmy do tego co się słyszało ze sceny.
MaGa: Ogromna szkoda, że tak wyszło, bo oboje na scenie prezentowali się dobrze – para młodych ludzi po przejściach zaczyna rozmowę, w której docieka swoich porażek w związkach, dyskutuje o przyczynach, rozmawia o życiu i marzeniach. „Apetyt na czereśnie” to taki liryczny muzodram a może minimusical. Jednak w tej odsłonie zupełnie mi nie odpowiada. Zabrakło mi w nim Agnieszki… a bez niej ten spektakl jest bez uroku.
Robert: Pozostawiamy więc decyzję o wizycie w teatrze tym razem Wam, wiecie czego się spodziewać. I z nadzieją, że po premierze może będzie już tylko lepiej?
„Apetyt na czereśnie” - Teatr IMKA
Muzyka: Maciej Małecki
Adaptacja: Anna Seniuk
Opieka reżyserska: Przemysław Dąbrowski
Konsultacje scenograficzne: Tatiana Kwiatkowska
Kostiumy: Wiganna Papina
Efekty dźwiękowe: Filip Kuncewicz
Obsada: Maria Niklińska, Rafał Olbrychski
Przy fortepianie: Lena Ledoff
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz