No dobra, było już o pierwowzorze (czytaj tu), było o musicalu w Syrenie inspirowanym filmem (czytaj tu), no to obiecana trzeci notka o filmie sprzed roku. 
Oczywiście rozumiem pytania: po co sequele po latach, to rzadko wychodzi dobrze. Pamiętajmy jednak że w tym przypadku na szczęście nie dorwał się do tego ktoś zupełnie inny, czyli wciąż Tim Burton jakoś unosi się nad tym filmem, a po drugie - przecież tamtą produkcję pamiętają jedynie ludzie po 40 albo i po 50, a chodzi jednak o to, żeby trochę odświeżyć fabułę dla młodszej grupy widzów. Obsadzenie Ortegi w roli głównej trudno potraktować inaczej niż próbę uniesienia się na fali sukcesu Wednesday.


Na pewno fajnym pomysłem było nie tyle kręcenie tej samej historii na nowo, co próba powrotu do jej bohaterów po latach. Fakt iż grają w większości ci sami aktorzy jest miłym akcentem. A że fabularnie już nie ma takiej frajdy jak przed laty? Cóż. Zmieniło się chyba też nastawienie widza. Balansowanie między kinem dla nastolatków, a dla widza dorosłego, między horrorem i śmiesznością, między czarnym humorem i kiczem, wtedy zaskakiwało. Dziś trudno czymkolwiek zaskoczyć. 

Może po prostu zbyt grzeczne to wszystko?  

Znowu jest zbuntowana nastolatka skonfliktowana z rodziną, tyle że teraz to matka ma kogoś nowego kto próbuje przemeblować im życie. Znowu jest kuszenie i szansa na wejście w zaświaty, bez znajomości konsekwencji takiego czynu. Tyle że to jednego kusiciela, który był dotąd jedynie Beetlejuice, dołączył jeszcze drugi, młody i przystojny, na szczęście jednak scenarzyści nie zrobili nam drugiego Zmierzchu.   


Zafundowali nam jednak niezły miszmasz, próbując łączyć stare z nowym. Niektóre wątki i całkiem ładnie wyszły, inne były do kitu, generalnie jednak całość klei się średnio. Za dużo, wcale nie oznacza że będzie dobrze. Nie wiadomo czy bardziej ekscytować się szansą na powrót znanego nam już demona, czy kibicować mu w tym, żeby uszedł spod ręki byłej małżonki, która przysięgła mu zemstę. Ją znowu ściga aktor, który za życia grywał policjantów, w zaświatach więc również szefuje oddziałowi śledczemu...  
Keaton dalej świetny, jednak w całym tym galimatiasie nawet nie ma szans się bardzo rozkręcić. No i efekty - w sumie w dobie komputerów i AI nie wierzyłem, że będę czuł jeszcze mniej frajdy niż wtedy, przy efektach, które dziś mogą wydawać się żenujące.  
 

Da się oglądać, czasem wciąż jest frajda z efektów wyobraźni Burtona, ale jednak to nie ma w sobie nawet połowy uroku i siły pierwowzoru.