Władysław Pasikowski i Bogusław Linda już zapowiedzieli, że to ich ostatni wspólny film. I nie wiem czy to nie jest najlepsza decyzja - zostawić to co dobre i przestać już powtarzać tych samych schematów co lata temu, bo już podobne emocje nie wrócą. A skoro widać że nie bardzo potrafią nakręcić nic innego, to może lepiej już sobie odpuścić.
Zabawa w odniesienia do dawnych historii, do Psów, do Krolla i innych innych ich wspólnych filmów może i chwilami bawi, ale to materiał raczej na jakiś benefis, a od pełnowymiarowej produkcji człowiek oczekiwałby ciut więcej. A tu - te same miny, te same wulgarne teksty, ten sam klimat, te same sceny mordowania na chłodno. Mocni ale i nostalgiczni faceci, ponętne kobiety, które trudno zrozumieć, więc lepiej nie próbować i dać im to czego chcą, by na chwilę zostały, prymitywy którym trzeba przypierdolić przy pierwszej okazji no i postawa totalnego cynika, dla którego jedyną wartością może być ktoś bliski. Tak, dla niego zrobi wszystko. Nawet dokona zamachu na papieża.
Pasikowski dość luźno potraktował wszystkie dokumenty i plotki na temat zamachu - wątek służb bułgarskich, zlecenie z Moskwy, raczej budując kolejną teorię spiskową niż próbując odtworzyć fakty. Jego zdaniem - nawet jeżeli ktoś rzucił taki pomysł i potem doprowadził do jego realizacji, to potem od najniższego do najwyższego szczebla wszyscy zostali usunięci, by żaden ślad nie pozostał. Można jedynie snuć przypuszczenia. Historia dawnego oficera WP, który był świetnym snajperem, nadaje się tu więc jak ulał. Skoro facet umiera na nowotwór, to nawet nie trzeba go będzie usuwać, bo i tak zejdzie. A przecież nikomu nic nie powie, bo mamy na niego haka (córka).
Jest to więc opowieść o przygotowaniach, a sam zamach to ostatnie minutki filmu i nie stanowią w sumie żadnego mocnego punktu w tym finale. Raczej snujący się w całej tej produkcji duch męskiej nostalgii, "ostatniej misji", po prostu zostaje domknięty w przewidywalny sposób. Wiecie - świat jest gówniany, ale mi i tak wszystko jedno, bo umieram, więc zrobię co sobie zaplanowałem.
Same przygotowania pewnie mogłoby okazać się dla widza nudne, więc dołożono jakieś zamieszanie w niewielkiej społeczności, w której bohater grany przez Lindę znalazł sobie ustronne miejsce. Zniknięcia dzieci, jakieś układziki, ploteczki, wszechobecny alkohol, no i on - jedyny sprawiedliwy, który ma zaprowadzić tu porządek, bo nie boi się niczego. Ma plecy, ma zadanie, więc przecież nikt mu nic nie zrobi... Grubymi nićmi to szyte, nie trzyma za grosz w napięciu, a cała frajda z seansu to chyba właśnie jakieś smaczki przypominające wcześniejsze filmy oby panów.
Dziwna rzecz - w historii sensacyjnej, historyczno-politycznej, okazuje się, że człowiek raczej ma ochotę zaśmiewać się z dialogów, min, scen. Brudna polityka, zagrywki służb - to wszystko już znamy, więc nie zaskakuje. Wydaje się więc że Pasikowski niewiele ma nowego do pokazania, a wciąż kręci się wokół tego co kiedyś udało mu się pokazać i za co zostanie zapamiętany.
20 czy 30 lat temu to byłby hit. Ale dziś? Nie chodzi nawet o Lindę, który jakoś wciąż się trzyma i nawet można uwierzyć, że nosi w sobie twardziela, tyle że tej akcji tu tyle co kot napłakał, najczęściej to snucie się, przygotowania i wpatrywanie w dal. Leży raczej cały koncept reżysera na ten film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz