wtorek, 14 października 2025

The Pitt, czyli czasem po prostu mam dość

Wtorek i czas na kącik dla kinomaniaków. I dziś chyba aż dwie notki, drugą wrzucę wieczorem, taką bardziej wytrawną, a na razie coś bardziej komercyjnego. A może i nie? Muszę bowiem przyznać, że choć widziałem wiele seriali medycznych i już dawno przestały mnie one zachwycać The Pitt nie jest jedynie czystą rozrywką dla zabicia nudy, przesłodzonym obrazem szpitala, w którym przystojni medycy rozwiązują wszystkie problemy. Pierwsze dwa odcinki może jeszcze nie dają pełnego obrazu, rozkręca się to dość powoli, ale potem jest już jazda bez trzymanki. 
I refleksja: oni tam naprawdę robią co mogą, bo prawie każdy normalny wybrałby spokojniejszą i mnie odpowiedzialną pracę. 

W końcu od tego co zrobisz może zależeć czyjeś życie. 



Nie dziwią mnie już nagrody i zachwyty krytyków. Tu nie ma miejsca na wzdychanie, pitolenie o niczym, jest krew, pot i łzy. Jednocześnie nie jest to popis jednego aktora, to nie żaden dr House, tu jest nacisk na zespół, na pokazanie współpracy. I realiów. 
A te trochę przerażają. Czyli nie tylko u nas SORy i Izby Przyjęć wyglądają tak koszmarnie że czeka się ileś godzin i nie ma że boli? Co prawda nie widzimy wszystkiego co dzieje się w gabinetach i z tymi przypadkami, które w Polsce przyjmowane są przed nami, ale jak obejrzycie The Pitt będziecie mieli już jakieś wyobrażenie. 

Realizm. Możemy jedynie zgadywać czy rzeczywiście taka liczba dziwnych przypadków, czy naprawdę masz sekundy na podejmowanie decyzji, a jednocześnie oceniany jesteś z "satysfakcji klientów". Jest dużo skomplikowanych przypadków i może zaskakiwać opanowanie lekarzy, którzy nie tylko wytrzymują takie dyżury i takie tempo (15 godzin - każdy odcinek to jedna godzina dyżuru), ale jeszcze nawet najbardziej trudne zabiegi starają się cały czas komentować, by uczyli się od nich patrzący im na ręce stażyści. 


Bardzo to wszystko intensywne i bez upiększania, naturalne (nagość też jest normalna, ale nie oznacza braku szacunku, wynika z procedur medycznych). Bohaterów poznajemy dość pobieżnie, na podstawie pojedynczych scen, czy decyzji budujemy sobie ich obraz. Pacjenci się zmieniają jak w kalejdoskopie, wciąż tkwimy w tych samych pomieszczeniach, a mimo to nudy nie ma. 
Widzimy zmęczenie, frustrację, wypalenie, ale i dumę czy radość. Niepotrzebna muzyka, nie są konieczne fajerwerki. Jest rozpacz i milczenie po stracie pacjenta, jest towarzyszenie bliskim, są interwencje wykraczające poza pomoc medyczną (opiekunka społeczna) - mimo chaosu to wszystko funkcjonuje bardzo dobrze, a twórcy starali się pokazać różne twarze pracy na takim oddziale. Zlecenie badań, czy zabiegu może narazić szpital na wydatki, gdy okaże się to niepotrzebne, trzeba tak działać żeby jak najwięcej pacjentów mogło dostać szybką pomoc i mogło szukać pomocy gdzie indziej. Takie czasy... 


Udało się zbudować więź pomiędzy widzem a bohaterami, a to przecież w serialach medycznych (może poza miłośnikami telenowel) wcale nie takie częste. Podobnie jak w przypadku The Bear będę czekał na kolejny sezon. 
 
To hołd nie tylko dla lekarzy, ale i dla całego personelu, bez którego takie miejsca nie mogłyby działać tak sprawnie. Pracują w ogromnym obciążeniu, są często niedoceniani, a bez nich wiele osób mogłoby bez pomocy po prostu jej nie doczekać. Szanujmy więc takie miejsca i ludzi którzy tam pracują! Nawet jeżeli w Polsce nie ma aż takich dramatycznych historii i przerobu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz