poniedziałek, 28 marca 2016

Dzień świstaka, czyli naucz się żyć młotku


Smutna wiadomość o śmierci ks. Kaczkowskiego nabiera tak naprawdę w święta Wielkiej Nocy zupełnie innego znaczenia, prawda?
"Nie jest tak, że na drugą stronę łatwiej jest przejść wierzącym, niż niewierzącym. Łatwiej jest przejść tym, którzy potrafili kochać".

Zastanawiałem się czy szukać czegoś religijnego na dzisiejszą notkę, ale postanowiłem trochę przewrotnie zaproponować film o przemianie, o odkrywaniu swojej lepszej strony. Bo przecież "Dzień świstaka" gdyby nie dobry scenariusz i gdyby nie Bill Murray, byłby jeszcze jedną komedyjką romantyczną, którą można łatwo zapomnieć. Oglądanie wciąż tych samych sytuacji i jakże zupełnie innych reakcji bohatera - oto genialny w swej prostocie pomysł, który czyni ten film naprawdę wyjątkowym.  


Proszę - staroć, a wciąż bawi. Trudno bowiem nie śmiać się z desperackich scen podrywu przez operatora (Chris Elliott), czy narastającej desperacji głównego bohatera, na samą myśl, że codziennie rano będzie miał do przeżycia ten sam dzień. A no właśnie - wszyscy pamiętają fabułę? Ekipa telewizyjna (w tym producentka, którą gra Andie MacDowell) przybywa do miasteczka, w którym co roku odbywa się lokalny festiwal, w którym główną rolę odgrywać ma świstak - od jego zachowania zależy przepowiednia wcześniejszego nadejścia wiosny. Zapatrzony w siebie, chamski, cyniczny, zgorzkniały prezenter (Murray) jest znudzony zadaniem jakie ma przed sobą i daje wszystkim do zrozumienia co myśli o mieścinie, jej mieszkańcach i całym ich święcie. Za karę (?) będzie się budził codziennie, aby przeżyć ten sam dzień. Przyjemne i zabawne mogło to być na początku - zero konsekwencji, wszyscy zapominają to co się wydarzyło - tylko jego pamięć nie resetuje się rano. Jak przerwać takie błędne koło czasu?
Pomyślcie sami - jak byście przeżyli coś takiego - te same miejsca, ludzie, zdarzenia i niekończące się zasoby czasu, aby je poznać, doświadczyć, a może nawet zmienić.
Oglądam ten film już chyba po raz piąty i wciąż przymykam oczy na jego różne niedociągnięcia i przesłodzenia (finał). Gwarantuję Wam, że pewnie za kilka lat znowu go sobie powtórzę, wcale z nie mniejszą przyjemnością. Oglądanie wciąż tych samych sytuacji i jakże zupełnie innych reakcji bohatera - jakże genialny w swej prostocie pomysł, który czyni ten film naprawdę wyjątkowym. Nawet moja 15 letnia córka (która na wszystko sprzed roku 2005 mówi, że to starocie nie warte oglądania) pokochała ten obraz.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz