sobota, 12 marca 2016

Rzeźnia, czyli w Ateneum smakujemy Mrożka

Dziś planowałem sobie recenzję książkową, ale może zostawmy to na jutro - zbyt wiele dziś miałem pisania różnych tekstów o książkach i szukam trochę odpoczynku. Może o teatrze (bo w końcu jako laikowi jak najbardziej mi wypada) napiszę krócej i będę jeszcze miał sporo czasu na jakąś lekturę (Dymny czeka na stosie). I przy teatrach, ponieważ chyba mniej ludzi się nimi interesuje, a przynajmniej mniej o nich pisuje, jakoś uda mi się nikogo nie urazić :) Jak pokazał dzisiejszy przykład z zaprzyjaźnionego bloga ChochlikTeatralny, pisząc o książkach, trzeba być dużo ostrożniejszym, szczególnie gdy wchodzi się z kimś w polemikę, trzeba się przygotować na fale nieprzychylnych komentarzy. W sumie, sporo osób robi te specjalnie, żeby narobić wokół siebie szumu, ale jakoś mnie to kompletnie nie kręci.
Wracajmy do teatru. "Rzeźnia" jest chyba jednym z rzadziej wystawianych tekstów Mrożka - czy rzeczywiście chodzi jedynie o trudność w przełożeniu tego na język sceny, czy też (jak odnoszę trochę wrażenie), po prostu dziś się on już nie robi takiego wrażenia? Różne happeningi i pomysły domorosłych artystów, które tak mogły szokować w XX wieku (ranienie zwierząt albo siebie na scenie), prowokując Mrożka do napisania tej sztuki, dziś już nikogo raczej nie szokują. Dawno przebiła je telewizja, internet, a nawet sam teatr, który pod pretekstem wybijania ludzi z komfortu, nie raz przekracza granice dobrego smaku i szokuje na wiele sposobów. To co jest głównym motywem, najsilniejszym przekazem tej sztuki - dysonans między sztuką "wysoką", a "niską" rozrywką i spełnianiem pragnień mas - choćby Piotr Fronczewski nie wiem jak się nie wysilał, brzmi dla mnie jakoś słabiutko i mało kogo przekonuje. Wirtuoz czy rzeźnik - dziś każdy może przykuć uwagę tłumów i zdobyć wielkie brawa. Niestety...


Co więc zostaje z tej inscenizacji w głowie? Jak dla mnie przede wszystkim ciekawa relacja między synem (Tomasz Schuchardt) i matką (chyba najbardziej przykuwająca uwagę w tym przedstawieniu Magdalena Zawadzka), pełna napięcia, udawania i pretensji, choć tak długo lukrowana udanym pożyciem. Dalszy los młodego skrzypka, tak pragnącego sławy i wyrwania się spod skrzydeł nadopiekuńczej i kontrolującej matki, na dobrą metę jest po prostu snem, osunięciem się w szaleńczą wizję, w której marzenia mogą się spełnić, ale nie do końca tak jakby sobie tego życzył. Tej interpretacji sprzyja też gra Schuchardta - w jego postaci po przemianie wcale nie ma więcej geniuszu, nadal zachowuje się jak ktoś bardzo niepewny siebie, zakompleksiony i w dodatku z poważnymi zaburzeniami neurologicznymi.

Najlepiej byłoby porównać sobie "Rzeźnię" z Ateneum, z innymi inscenizacjami, z tekstem, ale to jeszcze przede mną. Bez tego czuję się trochę zagubiony i nie do końca przekonany do tego wykonania. Ale cóż - jestem laikiem. Mogę powiedzieć jedynie tyle: ciekawe, trochę groteskowe, ale mimo kilku plusów (choćby w obsadzie - jaka to przyjemność zobaczyć na żywo Fronczewskiego), przedstawienie uważam za średnio udane.
A teraz lecę przeczytać co o tym napisał Sakis, który swoją recenzję wrzucił już kilka dni temu (specjalnie nie czytałem).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz