wtorek, 8 marca 2016

Niewinne, czyli trudno przelać na papier to co kłębi się w mojej głowie.

Po raz kolejny Kino Atlantic wyprzedziło wszystkich i jeszcze przed premierą była okazja, żeby zobaczyć "Niewinne". Tyle, że nie mogłem czasowo :( buuu. Na szczęście Dorota nie zawiodła.
A więc na Dzień Kobiet (wirtualne tulipany i masa ciepłych myśli) film zrobiony głównie prze kobiety.
Wybieram się pewnie w przyszłym tygodniu.
Dziś odpoczywam po podróży...

Czasami siedzisz w w kinie i spoglądasz na zegarek, myśląc, że najchętniej już byś udała się do domu, innym razem siedzisz na sali kinowej jak zahipnotyzowana i nie wiesz kiedy umknęły ci te dwie godzin. Jednakże niezmiernie rzadko zdarzają się też sytuacje kiedy boisz się, że film się za chwilę skończy, a ty jeszcze tego nie chcesz, jeszcze nie jesteś gotowa aby rozstać się z tymi emocjami, z tymi nutami, które w tobie obraz pobudził. I właśnie taka sytuacja była moim udziałem podczas seansu przedpremierowego „Niewinnych”.
Poszłam na film pt. „Niewinne” pełna oczekiwań, ciekawości i jednocześnie niepewności czy moje nadzieje związane z tym seansem nie zostaną zawiedzione.
Jak czyta się recenzje filmu zapowiadające go jako „niezwykły”, „wciągający”, „hipnotyzujący” to „apetyt rośnie” i łatwo potem o odczucie, ze film nie sprostał tym oczekiwaniom.
Jednakże dziś ubogacona o doświadczenie tego seansu mogę z przekonaniem dołączyć do grona osób urzeczonych tym filmem.
Ten film ma w sobie siłę i magię, magię, która zasysa nas, wrzuca w wir tamtych wydarzeń i nie pozwala pozostać obojętnym. Stałam się uczestnikiem tych wydarzeń zaciskałam pięści, przygryzałam wargi, ocierałam łzy. Film poruszył mnie do głębi.
Nie lubię określenia kino kobiece, ale chce tutaj użyć tego określenia choć nie w tym stereotypowym znaczeniu filmu lekkiego, miłego, ciepłego,
Jest to film ze wszech miar kobiecy- reżyseruje kobieta, za zdjęcia i montaż odpowiedzialne są kobiety, a trzema z czterech współautorów scenariusza też są kobiety. No i oczywiście grają prawie same kobiety i to jak grają. Ja oglądając miałam poczucie, że stoję wśród tych kobiet, wśród tych zakonnic - nie aktorek grających zakonnice tylko zakonnic. Czułam zimno bijące od tych przemarzniętych murów, słyszałam te chorały odbijające się od pustych, ubogich klasztornych ścian.
Jest to kino kobiece, feministyczne bo dotykające kobiecych emocji – lęku przerażenia, wstydu, bezradności, poczucia zhańbienia – traumy ofiar gwałtów.

Film opowiada historię zakonnic zgwałconych często wielokrotnie przez żołnierzy radzieckich. Historię zapomnianą, a może nawet nigdy nieujawnioną . Wiele kobiet (szacuje się , że ponad milion) w tym zakonnic zostało podczas drugiej wojny światowej i tuż po niej zgwałconych przez członków armii wyzwoleńczej.
Człowiekowi jest tym trudniej uporać się z traumą jeśli nie może o niej powiedzieć, nie może jej wykrzyczeć, jeśli musi milczeć, zachować ją dla siebie, jeśli jest przekonany, że zło którego padł ofiarą może zhańbić jego, a nie tego , który go dokonał.
W takiej sytuacji są te kobiety, cierpią nie tylko jako kobiety, ale także jako zakonnice, które zdecydowały się żyć bez kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, a do którego zostały okrutnie zmuszone, które poza dłońmi i twarzami nie pokazują swojego ciała., a teraz zostały brutalnie odarte ze swojego wstydu przez gwałcicieli.
Dodatkowo ból potęguje konieczność zachowania milczenia i brak wyboru co do macierzyństwa.
Film dobrze w osobie matki przełożonej pokazuje uniwersalną prawdę , że gdy będąc wierni jakieś idei, wartościom – posłuszeństwo, obrona dobrego imienia, honoru, tracimy z pola widzenia drugiego człowieka i jego dobro możemy łatwo się pogubić i w efekcie być źródłem krzywdy innej osoby.
Co by się stało gdyby zakonnica Maria nie złamała zasady posłuszeństwa i nie sprowadziła pomocy dla swojej cierpiącej siostry? Złamała regułę, podjęła decyzję z nią sprzeczną, poniosła jej konsekwencje, a w efekcie przyczyniła się do wielkiego dobra.
Film nie ocenia, kapitalnie pokazuje ludzkie dylematy.
Warto zauważyć, że mimo, iż cały film dotyczy gwałtów, czujemy bół, cierpienie ich ofiar, to jednak nie jesteśmy epatowani ich obrazami. Wcale to nie pomniejsza wymowy filmu, a wręcz odwrotnie uświadamia, że nawet jakbym zobaczyła to i tak nie jestem w stanie bardziej tego cierpienia pojąć, zrozumieć. Obrazy dosadne chyba potrafią po pewnym czasie zobojętnić na przekaz. To co jest niedopowiedziane, w twarzy, w oczach, w gestach zostaje w nas na dłużej.

Chcę jeszcze złożyć wyrazy najwyższego uznania wszystkim aktorkom grającym zakonnice. Jestem przyzwyczajona dla klasy Agaty Kuleszy i każdy film z jej udziałem kocham ( moim top 1 jest „Róża”), jednakże w tym filmie moim top 1 jest Agata Buzek.

Dziękuję za ten film.
Dorota

Sam film oglądałem sporo później i rzeczywiście warto go zobaczyć. Po pierwsze: to ciekawa historia, mało znana, a jednak warta poznania i przemyślenia. Co tak naprawdę jest ważniejsze: zgorszenie, jakiś skandal wokół zgromadzenia, czy też życie ludzkie, obojętnie czy poczęte z miłości, czy też nie. Wstrząsający jest dramat tych kobiet, które w podwójny sposób zostały skrzywdzone, czuły się okradzione nie tylko ze swojego człowieczeństwa, ale i z powołania. 
Po drugie: napisała o tym trochę Dorota - ten film to również kilka wyśmienitych kreacji aktorskich, nieoczywistych, niełatwych ról, z którymi aktorki świetnie sobie poradziły. 
R

1 komentarz: