Przedziwna płyta. Czuć w niej pasję, czuć nabożny więc stosunek do Kory Jackowskiej, ale dla przeciętnego słuchacza to chyba będzie zbyt trudne. Z jednej strony - należy się cieszyć, że to nie jest próba odgrzewania największych przebojów artystki, by na tym zbudować swój sukces, z drugiej - efekt jest naprawdę niszowy. I nie chodzi nawet o to, że z nieznanych nagrań posiadanych w domowych zasobach przez Kamila Sipowicza, Michał Pepol układa bardziej słuchowisko niż płytę muzyczną, wybiera melorecytacje a nie wokalizy. Chodzi też o to, że jako tło do jej głosu również nie ma tu nic czegoś wpadającego w ucho, czego można by się uchwycić.
Wiolonczelista i współzałożyciel Royal String Quartet, potraktował trochę głos Kory jako instrument wiodący, a swoją wiolonczelę dał gdzieś w tle, do tego trochę elektroniki i w efekcie mamy przestrzenny, ciekawy i barwny eksperyment muzyczny, jednak dość trudny w odbiorze. Czy dzięki temu bardziej wsłuchamy się w treść słów? Czy właśnie na tym zależało Michałowi Pepolowi? Nie szukajcie tu podobieństw do oryginałów, ale nastawcie się na coś zupełnie nowego, zaskakującego. Na pewno trzeba było sporo wyobraźni, może pandemia miała też swój wpływ na kształt artystyczny tego albumu. Chyba jedynie dla tych co nie boją się awangardy i poszukiwania czegoś nie komercyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz