Nie dziwcie się, że to książka średnio dla mężczyzn. Dla mnie to była niezła lekcja, odkrywanie różnych postaci i ich poglądów. Nie zawsze ze wszystkimi bym się w 100% zgodził, warto jednak wsłuchać się w ich głosy. Nie są, tak jak niektórzy chcieliby je widzieć, nawiedzonymi kobietami, którym czegoś w życiu brakuje i dlatego w głowach się przewraca. Do miejsca w którym są, doprowadziły trudne doświadczenia, przez które albo przeszły same albo towarzysząc innym kobietom. Przemoc domowa, dyskryminacja, molestowanie, ocenianie, próby wpychania w ramki, to przecież nie są zjawiska marginalne, ale wciąż niestety dość powszechnie istniejące, czy nawet czasem usprawiedliwiane. I oto coraz częściej kobiety nie chcą z tymi doświadczeniami siedzieć w czterech ścianach, znosić ich same, ale postanawiają głośno o nich mówić. Albo coś zmienią albo przynajmniej inne kobiety zrozumieją, że nie są same, że wspierając się będzie im łatwiej. Nie ma tu bowiem tylko i wyłącznie działaczek społeczno-politycznych, jak czasem postrzega się feministki, agresywnej narracji na temat patriarchalnej opresji - znajdziemy za to wiele mądrych słów o akceptacji, szukaniu równowagi, stawianiu granic, odnajdywaniu siebie. Może dlatego motywem przewodnim Karolina Sulej uczyniła właśnie ciało. Nie tylko w znaczeniu fizyczności, seksualności, zmysłowości, zdrowia psychicznego, ale również psychiki, czy też nawet poszukiwania drogi do przemiany duchowej poprzez bycie w zgodzie z ciałem, porzucenie wstydu, wyzwolenie się bólu. Brzmi dziwnie? Gdy zanurzymy się w spotkania z niektórymi bohaterkami, może i niektórym zrobić się dziwnie, bo przecież nie każdego dnia styka się z osobami odwołującymi się do bycia wiedźmą lub tak otwarcie opowiadającymi o seksualności. Są inspiracją, wsparciem, szansą na zmianę dla innych kobiet, warto więc wsłuchać się w ich historie, doświadczenia i przesłanie. Nawet jeżeli nie zawsze z czymś się zgadasz.
Kilka nazwisk na pewno nie było mi obcych, niektóre z tych pań poznałem dopiero dzięki książce, obecność niektórych była dla mnie tu zaskoczeniem (np. Margaret), ale z ciekawością odkrywałem ich inną, niż ta znana z mediów twarz. Przeskoki od mocnej publicystyki, edukacji seksualnej, czy odważnych prowokacji artystycznych do wydawania Harlequinów czasem trochę mi zgrzytały, ale mimo wszystko lektura naprawdę ciekawa. Głównie ze względu na otwarte mówienie o tym co trudne, bez agresji, poszukując rozwiązań - od depresji, zaburzeń psychicznych, czy zmaganie się z własnym ciałem, którego się nie rozumie, które niesie ból lub którego z jakichś względów człowiek się wstydzi.
Bohaterki pokazują, że feminizm polega nie tylko na proteście, ale również na szukaniu sposobów na wspieranie się wzajemne samych kobiet. Bez narzucania jednej drogi i jednego sposobu myślenia, ale zachęcając do poszukiwania własnego sposobu na bycie bardziej szczęśliwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz