Seria Kulawe konie, o agentach, którzy popadli w niełaskę i zostali skazani na nic nie znaczącą pracę papierkową, to moje odkrycie ubiegłego roku. Serial na jej podstawie niedawno pojawił się już w tv, ale ponieważ to produkcja dostępna jedynie na Apple, na razie nie mam do tego dostępu. Kusi strasznie, bo nie wiem czy da się przełożyć wszystkie niuanse tych powieści na ekran. Może niedługo.
A na razie cieszę się trzecim tomem i rozsmakowuję w pomysłach Micka Herrona. Przebijanie się przez piętrowe intrygi, w których nic nie jest oczywiste i sensacyjna akcja to jedynie połowa z tego co dostarcza frajdy. Druga połowa to portrety i specyfika miejsca, w którym pracują bohaterowie.
Powiedzmy to wprost: choć niektórym powinęła się noga i po prostu mieli pecha albo ktoś ich w coś wrobił, to prędzej czy później i tak by pewnie ktoś odkrył, że średnio nadają się na agentów. Każde z nich ma jakieś słabości - od narkotyków, przez hazard po inne skrywane sekrety, każde zaprzecza problemom i męczy się straszliwie. Miejsce do którego trafili, czyli Slough House nie jest bowiem szczytem marzeń - wszyscy w formie wiedzą, że to śmietnik, który ma sprawić, żeby ludzie sami zrezygnowali, bo z litości nikt nie chce ich wyrzucać. Nudna, niewiele wnosząca praca, szef, który traktuje ich okropnie (mało powiedziane), frustracja, marzenia o powrocie do czynnej służby - to wszystko nieustannie siedzi im w głowach i sercach. Czują się nadal szpiegami, choć wiedzą, że wypadli z gry. A teraz nagle poczują, że do niej mogą powrócić - wbrew wszystkim, na własnych zasadach, nie zawsze wygrywając, ale do cholery, choć przez chwilę poczują wiatr w żaglach. Ta banda nieudaczników, jak ich wszyscy traktują, znajdzie się w centrum rozgrywki, którą zaplanował ktoś inny, oni sami będą jedynie zwierzyną do odstrzelenia, czasem jednak myśliwemu nie wszystko pójdzie jak sobie to zaplanował. Kontrwywiad to nieustanne knucie, podejrzliwość i bezwzględność. W interesie kraju albo swoim własnym, bo i to nie jest rzadkością.
Nie przejmujcie się tym, że chwilami możecie poczuć się zagubieni w dziwnych dialogach i intrydze za którą nie nadążacie - obiecuję, że wszystko się poukłada i tym bardziej docenicie oryginalność pomysłu. Żaden tam Bond, ale zdesperowani, popełniający błędy ludzie, motywowani nie tyle rozkazami, ale jakimiś ludzkimi odruchami - bo ktoś podniósł rękę na któregoś z nich. Naprawdę świetne portrety! A najlepszy i najbardziej odpychający Jackson Lamb, czyli szef Kulawych Koni. Jaki ten facet jest okropny! I jak dzięki temu cała ta historia wyróżnia się spośród setek innych thrillerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz