Robię porządki z notkami i niestety wiele szkiców, które czekają na swoją kolej ponad rok albo dłużej, jestem zmuszony wywalić do kosza. Co z tego, że wtedy uznałem, że warto o czymś napisać, skoro teraz już tak mało pamiętam - nie miałoby sensu opierać się jedynie na opisie filmu. Ale kilka z nich chcę zachować, a może nawet kiedyś do nich wrócę, by jednak napisać więcej. Wśród nich - Więzień nienawiści. Może dzieło trochę zbyt proste, pod koniec patetyczne, przewidywalne, ale temat ciekawy i rola Nortona warta zobaczenia.
Dwóch braci, którzy ze względu na środowisko weszli mocno w fascynację ruchami neonazistowskimi. Starszy pewnej nocy zabija dwóch ciemnoskórych mężczyzn, za co potem otrzymuje wyrok więzienie. I choć dla niego to pewien przełom i odsiadka zmieni mocno jego punkt widzenia, gdy wychodzi fetowany jest przez swoich dawnych kumpli jak bohater. A najbardziej zapatrzony jest w niego jego młodszy brat. I choćby samemu chciało się zerwać z przeszłością, to jednocześnie trzeba uważać, żeby jakoś uchronić go przed tymi samymi błędami, które już się zrozumiało. W filmie fajnie pokazano spiralę przemocy, która narasta i każdy konflikt jedynie ją potęguje, bo nigdy jego rozstrzygnięcie nie jest postrzegane jako satysfakcjonujące przez obie strony. Akcja pociąga za sobą reakcję. I zrozumienie tych mechanizmów jest jedynym sposobem na to by to przerwać, by coś zmienić.
Może i nie jest to film wybitny, ale w sposób dość ciekawy pokazuje pewien problem językiem kina popularnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz