poniedziałek, 23 maja 2022

Licorice Pizza, czyli niby banalne, ale smakuje wybornie

Trochę może zaskakiwać obecność w nominacjach do Oscarów takiego filmu, który dla wielu może być błahą historyjką dla małolatów. Co jest zatem jego siłą? Wierne odtworzenie realiów, atmosfery lat 70? Nasze upodobanie do takich historii, do smakowanie dzieciństwa i powrotu do wspomnień? Chyba nie tylko widz tak ma, bo obecność na planie takich tuzów jak choćby Tom Waits, Sean Penn czy Bradley Cooper, w mało znaczących rólkach, pokazuje, że chyba Paul Thomas Anderson kupił ich tą historią.
Jest w tym trochę sentymentu, jest sporo humoru i lekkości, no i to iskrzenie między dwójką młodych ludzi. On ma lat 15 (na początku), ona jest już pełnoletnia, on ewidentnie ją podrywa, ona traktuje jak sympatycznego i zabawnego szczeniaka. Chłopak ma rzeczywiście tupet, jest wygadany, przedsiębiorczy, ale na pewno nie jest typem amanta. No nie jest, nie oszukujmy się, przystojny. A jednak coś iskrzy.

On nie traci nadziei, choć to relacja bardziej przyjacielska, czy też siostrzana, ona ma do niego słabość, bo nie zrywa kontaktów nawet gdy ją wkurza. I tak to ciągnie się przez kilka lat, dojrzewają, próbują może coś na boku, ale i tak wiemy, że do siebie wrócą. Historia więc sama w sobie płyciutka. A jednak muzyka, młodzieżowe żarty, te nadzieje i rozczarowania, mają w sobie tyle uroku, że ogląda się to z przyjemnością. Oczywiście obecność starszych, znanych aktorów to dodatkowa gratka, reżyser ewidentnie pobawił się przy budowaniu obsady i scenariusza, obsadzając tam masę swoich przyjaciół i bliskich.
Cooper Hoffman (tak, tak to syn) oraz Alana Haim zagrali tak fajnie, że i tak by się to kupiło. Są jak stare małżeństwo, tyle że wciąż między nimi do niczego nie doszło :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz