Żałuję, że jeszcze nie znam powieści, bo pewnie jest dużo ciekawsza od filmu, ale boję się, że gdybym dokonywał porównań, byłbym chyba jeszcze surowszy wobec tej ekranizacji. Bez znajomości materiału źródłowego, mogę jedynie zgadywać na ile różne pomysły reżyserki są jej, a na ile miała wszystko podane na tacy. Z racji swojej pracy, temat uzależnień od zawsze gdzieś uruchamia dzwonek alarmowy i na takie produkcje patrzę ze szczególną uwagą. Pewnie więc i po książkę sięgnę więc niedługo. Na razie skupmy się na filmie - historii walki z samym sobą i z swoimi demonami. Na początku bohater jest zmuszony do podjęcia terapii, pełen jest więc złości, buntu, dopiero potem powoli odkrywa, że rzeczywiście sporo spieprzył w swoim życiu przez używki i oto ma szansę zacząć od nowa. Czy to łatwe?
To na pewno dobrze, że to nie jest bajka, która obiecuje że wszystko się zaczyna układać jak tylko podejmiesz pewne decyzje. To obraz w których nie brak bólu, wątpliwości, załamania, wściekłości na innych i na siebie, na każdym etapie terapii. Słodko nie jest. Nie ma też jakiegoś nachalnego dydaktyzmu. I za to na pewno plus. Szkoda tylko, że nie udało się jakoś przełamać bariery emocjonalnej między widzem a bohaterem, ogląda się trochę na chłodno - bardziej chyba porusza nas los jego przyjaciółki niż jego samego. Mam wrażenie, że niektóre rzeczy są tu ledwie zasygnalizowane (np. rola mentora, który mu pomaga w ośrodku, choć jest trochę w kontrze wobec kadry) i od strony psychologicznej dlatego pewne rzeczy nie do końca wydają się przekonujące. Trochę szkoda. Brakuje filmów bez gwiazdorzenia, które by pokazywały ten trudny temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz