Znowu kilka seriali na horyzoncie, więc pewnie wciągnie mnie na jakiś czas, ale póki co jeszcze kilka fabuł obejrzanych niedawno. Na początek Viggo Mortensen jako reżyser (zresztą również jako scenarzysta i kompozytor). Film pełen emocji, ale raczej nie z tych prostych w odbiorze. Utkany ze wspomnień i teraźniejszości, trochę niedopowiedziany, ale to w nim właśnie jest ciekawe. Podobno historia w dużej mierze bazuje na własnych wspomnieniach i tym bardziej doceniam to, bo czuje się w tym zarówno bezradność, złość, jak i czułość. Nie tylko syna wobec ojca, który z rozwijającą się demencją i trudnym charakterem staje się naprawdę trudny w relacjach. Również reżysera wobec bohatera, który na pewno sympatii nie budzi. Ale mimo wszystko - nawet on nie został pokazany zupełnie jako ktoś bez duszy. Porywczy, paranoicznie zazdrosny, uparty, ale do cholery przecież wszystkie piękne chwile, które żyją w jego głowie również są prawdziwe, czyli potrafi sprawić, że ktoś go kiedyś kochał, szanował, podziwiał.
Dopiero potem wszystko się spieprzyło.
To film, w którym na pierwszy plan wybija się konfrontacja poglądów staruszka, konserwatysty i choleryka oraz jego syna, wychowującego wraz z partnerem córeczkę. Już samo to może wywoływać pewne spięcia, a gdy do tego dojdą urojenia, luki w pamięci i obrażanie wszystkich dookoła, bywa naprawdę nie do zniesienia. Jak trudno musi być mężczyźnie, który od lat nie otrzymał ciepłego słowa, a jedynie same wyzwiska, opiekować się kimś, o kim myśli bez grama ciepła. Krzywdził wszystkich, a teraz potrzebuje opieki, choć twierdzi, że wcale tak nie jest...
W tych wszystkich trudnych scenach, pokładach cierpliwości o bólu, wyczuć można coś więcej: jakąś tęsknotę i czułość, by próbować może wykrzesać choćby odrobinę miłości z drugiej strony. Jeden uważa, że to niepotrzebne, drugi bardzo tego potrzebuje. A facetom wcale niełatwo mówić o tym wprost. Ciekawe, choć niełatwe. I dobrze zagrane!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz