Nie wiem czy też macie podobnie, ale po pierwszym zachłyśnięciu się
ofertą Netflixa, mam wrażenie, że coraz mniej tam widzę ciekawych dla
siebie rzeczy. Albo trafiam na takie, które może i ogląda się z
przyjemnością, ale potem jeszcze szybciej zapomina. Jak choćby właśnie
Przypadkowy przechodzień, rzecz może i z potencjałem, który jednak potem
się jakoś rozmywa.
Co zrobisz jeżeli podczas włamania się do
czyjegoś domu, natrafisz na coś niepokojącego, na dowód na to, że
dochodzi tam do złamania prawa? Przecież nie pójdziesz na policję, bo
sam dostałeś się tam bezprawnie. I nikt nie będzie Cię słuchał, że nic
nie kradniesz, że to jedynie gest obywatelskiego sprzeciwu wobec
nierówności społecznych i separowania się bogatych od reszty ludzi.
Wpadasz, malujesz graffiti, żeby zagrać im na nosie, udowodnić że alarmy
i zabezpieczenia ich nie chronią, a potem znikasz. Ale jak w takim
razie udowodnić twoje podejrzenia? Może wejść tam jeszcze raz? Może
anonimowo podrzucić jakiś donos?To
drugie rodzi jedynie frustrację, bo bogaci, a szczególnie politycy,
mają tylu znajomych, że policja może im naskoczyć, raczej szybko będą
przepraszać za bycie natrętem i jakiekolwiek podejrzenia. Są równi i są
równiejsi. A więc może to pierwsze rozwiązanie? Jak się okazuje to
jednak spore ryzyko, bo przecież pierwsza wizyta mogła zostawić jakiś
ślad i może na ciebie czekać już pułapka... Wejdziesz i możesz mieć
problem z wyjściem. Kto przyjdzie na ratunek? Intruz zawsze będzie na
pozycji przegranej, bo można oskarżyć go o włamanie, a dowody własnej
winy można przecież usunąć.
Trochę drażni mało realistyczne
zachowanie bohaterów, przez co pazur scenariusza zdecydowanie na tym
traci - ani to super thriller, ani też jakiś zaskakujący komentarz
społeczny. Raczej trochę klisz i średnio wykorzystany pomysł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz