niedziela, 5 września 2021

Północna zmiana - Hanna Greń, czyli zrobię coś ze swoim życiem

Przez kilka ostatnich dni dość intensywnie, a na notki brakło czasu. I niestety w najbliższym czasie nic nie wskazuje na to, że będzie lepiej. Korzystam więc z chwili, by chociaż parę zdań napisać. I tym razem wybór pada na kolejny tytuł Hanny Greń - jak już złapię jakiegoś autora, a biblioteka ma zapas jego książek, to eksploatuję jego dorobek intensywniej niż innych. A może w tym przypadku pomogło też to, że to takie pozycje, które nie wymagają wiele skupienia, czytadła w sam raz na dorwanie się choćby w autobusie.
Tym razem jednak nie jest to seria (bo dwie już spróbowałem), a tytuł niezależny (no chyba, że powstanie coś kolejnego). Niby zbrodnia jest, ale to raczej obyczaj z historią w tle, niż kryminał. Zresztą pewne uwagi, które pisałem przy innych powieściach Pani Hanny i tu mógłbym powtórzyć. Choć "Północna zmiana" mogłaby wydawać się podobna do powieści Ewy Cielesz, które tak bardzo polecam innym, to niestety pewne ciekawe wątki nie są do końca wykorzystywane, nie ma jakiegoś większego napięcia, tajemnicy (albo jest zbyt łatwa do odgadnięcia), a inne pomysły są zupełnie od czapy i mało realne (cały wątek rodziny kanadyjskiej), a w sumie niewiele do fabuły wnoszą.
Znowu powraca mi chęć do zrobienia porównania z Cielesz - ona potrafi zbudować coś intrygującego ze zwykłych spraw, sprawić, że lubi się jej bohaterki. Inga Piątkowska z powieści Greń, niby całkiem sympatyczna, ale nie wywołuje aż tak wielkich emocji. Jej trudne relacje rodzinne, próba wyzwolenia się z tego co ją ewidentnie wiąże, budowa nowego, bardziej samodzielnego życia, przyjmujemy ze spokojem, jakoś coś dość oczywistego, a intryga budowana wokół niej jest dość oczywista. Ktoś od niej czegoś chce, włamuje się, napada, a ona za nic nie może domyślić się o co chodzi, ani kto za tym stoi.
Pozostaje jednak coś jeszcze i to chyba w sumie w "Północnej zmianie" podobało mi się najbardziej - próba odtworzenia klimatu początku lat 80, rozmów między ludźmi, napięcia na linii władza-obywatele, duże nadzieje związane z powstaniem solidarności i rosnące rozczarowanie gdy związek rozmienił się na drobne i najważniejsze stały się rozgrywki personalne. Gdyby pewne rzeczy tu rozbudować, a nie skupiać się tak mocno na słabo zarysowanym wątku kryminalnym, mam wrażenie, że tej książce wyszłoby to na lepsze. Mogą drażnić "dobrzy milicjanci", ale akurat dla mnie to jest takie głupie - nie wszyscy w służbach byli świniami, choć tak czasem o nich mówiono.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz