Mała podmianka na blogu - jako, że do książki Marka Ławrynowicza dopisuję kilka zdań od siebie, na miejsce tekstu M. wskakuje film "Syndrom Baumbachera", a tu macie dwugłos w sprawie "Patriotów 41.
Historia pewnej kamienicy, a właściwie historia
mieszkańców kamienicy w Miedzeszynie przy ul. Patriotów 41. Wybudowana
przez kilku warszawskich, bogatych Żydów w 1933r. miała im służyć jako
dom spokojnej starości. Zatrudnili opiekunów, pielęgniarki i pragnęli
tam spędzić ostatnie lata życia. Koło historii zniweczyło te plany,
getto przyszło do nich z Warszawy i zabrało ze sobą na zagładę. W czasie
wojny kamienicę zagarnęli niemieccy oficerowie, folksdojcze i ich
poplecznicy, a kiedy losy wojny przechyliły się na ich niekorzyść –
wynieśli się z domu po cichu i na zawsze. Przez chwilę stał pusty, ale z
czasem zasiedlali go ludzie szukający dachu nad głową i swojego miejsca
na ziemi. I właśnie to oni stają się bohaterami opowieści. Narratorem
jest jeden z powojennych mieszkańców kamienicy, wówczas mały chłopiec.
Wspomnienia
z lat dziecinnych narratora przypadły na pierwsze lata PRL-u i okres
stalinizmu w naszym kraju. Opowiadane z pozycji dziecka tracą niejako na
„straszności” za to podkreślają absurdy tych czasów i często wywołują
uśmiech na twarzy. Ma się nieodparte wrażenie, że autor autentycznie
lubi swoich bohaterów, choć większość z nich na to nie zasługuje.
Przez
kartki powieści przewijają się postaci najróżniejsze. Widzimy ich
smutki i radości, ich codzienne zmagania w niełatwej rzeczywistości
powojennej, śluby, zdrady, stosunki międzyludzkie, towarzyszymy ich
nadziejom na powrót bliskich z wojennej zawieruchy, oglądamy ich kariery
i upadki… a wszystko to w opowieści głównego bohatera daje prześmiewczy
obraz stalinizmu. Mamy ciężko pracujących bohaterów dnia codziennego,
ale i tchórzy, donosicieli i pijaków. Są wśród nich i konformiści i
oszuści i najzwyklejsi kretyni; wszystkich autor opisuje „według
zasług”, z sarkazmem, prześmiewczo, jednak i z dużą dozą wyrozumiałości.
Ta niewielka rozmiarami książka i wzrusza i rozbawia. I ma się
żal do autora, że już się skończyła, bo czyta się ją z ogromną
przyjemnością. Kiedy w naszej rzeczywistości lecą w naszą stronę słowa o
podziałach, gorszym sorcie itp., itd. ta książka jest odtrutką, jest
balsamem na duszę. Koniecznie do niej zajrzyjcie.
Polecam.
MaGa***
Ta powieść ma w sobie coś z klimatu Hrabala. Miniaturki z życia poszczególnych postaci, pisane trochę z ironią, ale i nutką sympatii, nie niosą w sobie znamion oceny, czy osądu. Ludzie w obliczu wielkiej polityki zachowują się tak jak to zwykle bywa, myślą o sobie, o tym jak przeżyć kolejny dzień. Klną pod nosem, ale i potrafią zawalczyć o swoje gdy dzieje im się krzywda, znajdą okazję do zabawy, a gdy przyjdzie potrzeba pomóc bliźniemu, to zrobią to, nawet gdy wcześniej nie bardzo się lubili.
Tak to już jest. Sąsiedztwo zbliża. I gdy ludzie dzielą się radościami, smutkami, stają się one odpowiednio większe lub mniejsze.
Nie brak tu absurdów wczesnego PRL, trudnej historii, ale najważniejsi dla Ławrynowicza są ludzie - nie wyżywa się nad partyjnymi lub mundurowymi matołkami, pokazując ich bardziej empatyczną naturę. Nawet gdy muszą wypełniać głupie polecenia, nie robią tego bezdusznie. Ten mikrokosmos podwarszawskiej kamienicy wypełniają ciekawe postacie - mamy tu zdrady, romanse, tragedie i sekrety. Leje się alkohol, ludzie się obrażają i godzą. Starają się żyć blisko, bo to czasem jedyna rzecz, która pomaga przetrwać trudne chwile - drugi człowiek, z którym można pogadać.
Żal, że to takie krótkie. Nie tylko okres przedwojenny, który śmiga nam przed oczami, ale i historie nowych lokatorów również aż proszą się o pogłębienie.
R
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz