Z dala od telewizora i na detoksie przymusowym (no dobra, mam tu telewizor, ale nie mam siły ani chęci go odpalać), piszę notkę o jednej z rzeczy, którą odkryłem dopiero niedawno i choć głupawa, bawi mnie jednak na tyle, że nie zamierzam przestać nagrywać kolejnych odcinków z powtórek.
O co chodzi? O "Co robimy w ukryciu" o nieśmiertelnych (znowu ten Pilipiuk się przypomina) z Nowego Jorku. To jednak wampiry dość odległe od serialu typu Zmierzch - powiedziałbym, że ta trójka po prostu się nie zasymilowała - żyją sobie w swej willi, rzadko wychodzą, a jeżeli to robią to ktoś musi doradzać im jak mają zrozumieć dzisiejszy świat. Czasem będzie to ich służący, czasem mieszkający z nimi "wampir energetyczny", czyli bardziej nam współczesny i przez to nie do końca akceptowany. I w sumie na tym polega śmieszność tego serialu - oto ludzie przyzwyczajeni do tego, że przez kilkaset lat wiele uchodziło im na sucho, a teraz rzadko się wychylają, wolą gdy ofiary same im wpadną w łapy (np. pod pozorem imprezy larpowej).
Liczy się też pomysł - dość proste sztuczki, technika a la paradokument, czyli komentowanie różnych wydarzeń przez siebie nawzajem (bo każde z bohaterów nie przepada za innymi i jest przekonane o swej nieomylności). Wszyscy mają jeden wspólny cel - chcą znaleźć sposób, by zapanować nad ludźmi, jednocześnie nie tracić swej wygodnej niszy, w której nie muszą nic robić poza tym co sami chcą (np. przycinać sromy z krzewów) . Rozleniwili się po prostu i dobrze im z tym, ale ktoś może się zainteresować czy zrealizowali obietnicę daną przełożonym. Codzienność nieporadnych choć przecież mających jakieś moce i dręczących swoje ofiary wampirów jest pełna absurdów i chyba to w tych króciutkich odcinkach najbardziej bawi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz