Gdzie tu klimat i zagadka rodem z Christie, która często jest cytowana przy okazji recenzji tej pozycji? Toż to nędzna namiastka prawdziwej intrygi, skoro trzeba było posiłkować się jakimiś rozwiązaniami rodem z fantasy, czy religijnych broszurek o karze i winie. Czyściec niczym więzienie wirtualne, gdzie trzeba rozwiązywać zagadki kryminalne? Przecież to dla miłośników gatunku żadna kara, a rozkosz. A jeżeli nie ma syndromu Dnia świstaka, czyli nie ma frustracji, że wszystko się pamięta i trzeba przeżywać na nowo, to i czym się przejmować. Podkręcanie napięcia, że niby to rywalizacja, dla mnie jakoś nie podniosło temperatury.
Owszem - miałem frajdę z tego jak bohater próbuje radzić sobie w ciałach, które nie zawsze były chętne do współpracy, jak zostawia wskazówki dla siebie w kolejnych wcieleniach. No i może klimat, te podziały klasowe, zasady, ambicje i zawiedzione szanse... Natomiast główny ciężar, czyli śledztwo, które powinno nas emocjonować, najpierw grzęźnie w zawiłościach, a gdy już widzimy je w okazałości, okazuje się dość żałosne. I teraz już rozumiem, dlaczego trzeba było je przykryć tymi niesamowitościami rodem z bajek. Tajemniczy przybysz musi ci pomóc człowieczku, bo sam byś niewiele wykombinował. Dla mnie w tym ani wielkiego napięcia nie było, ani mroku, który mi obiecywano, a powtórzenia raczej męczą, choć dla wielu pewnie będą szansą na ułożenie sobie tej historii w prawidłowy sposób. Ot, średniawka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz