Kolejny dowód na to, że nawet niezłą powieść, nie zawsze da się przerobić na niezły film. Sięgnijcie więc po notkę jaką pisałem o powieści Chmielarza, a dopiero potem czytajcie kilka zdań o filmie.
Mąż, który traci w wypadku żonę. Dwójka dzieci, w tym jedno to nastolatka w okresie buntu. Dramat. Wszystko na jego głowie, teściowie, którzy nigdy go nie lubili, dzieci... Pytania i wspomnienia.
Wspomnienia, bo ostatnimi czasy nie zawsze między nimi się układało. Bywał oschły, z pretensjami, bo przecież liczy się jego praca, a nie jej pomysły, które dopiero może przełożą się na kasę.
I pytania, bo policja twierdzi że to wcale nie musiał być wypadek, że wszystko wskazuje na próbę samobójstwa, w dodatku kobieta była w ciąży, a on jest pewien że nie z nim.
Niezły punkt wyjścia w powieści, gdzie udało się powolutku odsłaniać różne sekrety, mieszać wspomnienia z próbami wyjaśnienia, obsesyjnymi, totalnie demolującymi życie bohatera. W filmie niestety to nie wychodzi - choć Tomasz Kot dobrym aktorem jest, jeżeli nakazuje mu się jedynie gapić w milczeniu w kierownicę, w ścianę albo w butelkę, to przecież wody z kamienia nie wyciśnie. O ile grana przez niego postać trochę taka miała być - nieporadny, trochę nudny, niezdolny do szaleństwa facet - to w tym wizerunku przydałoby się trochę życia.
Poza nielicznymi, trochę sztucznymi scenami emocji tu po prostu się nie czuje. Poryw złości, szał zazdrości, wyglądają tu trochę tak, jakby to było klepnięcie się w udo i zakrzyknięcie "o psia kostka". Wiadomo - film rządzi się swoimi prawami, więc całą historię trzeba było skracać, zabrakło miejsca na niuanse, ale to co wyszło trudno uznać za udany thriller, a jako dramat, opowieść o załamanym gości, który chyba już trochę autodestrukcyjnie jeszcze chce się zdołować, odkrywają kolejne rzeczy, też się nie sprawdza.
Patos, drętwe dialogi, banalne psychologizowanie. Naprawdę - wybierzcie książkę.
Technicznie niby nie można się przyczepić, chwilami nawet ładne zdjęcia, ale scenariusz położył wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz